POPiS - niedoszła koalicja
Pamiętam rok 2005. Trwały negocjacje między "Platformą Obywatelską" oraz "Prawem i Sprawiedliwością". Grunt do nich został przygotowany medialnie akcją "premier z Krakowa". Bardzo martwiła mnie wizja tej koalicji. W kampanii wyborczej wyszło na jaw, że PO nie ma żadnego programu (nękana pytaniami o program, partia opublikowała luźne zapiski Jana Rokity). Zaś zamierzenia tej partii budziły przerażenie: szybka prywatyzacja służby zdrowia i podatek liniowy bez kwoty wolnej. Niedoszły premier dał się poznać jako człowiek tyleż elokwentny, co niekompetentny. Jego wychwalanie dobrodziejstw podatku liniowego mogło przekonać co najwyżej przedszkolaków (nikt rozsądny nie wierzył w to, że istnieje rozwiązanie na którym wszyscy zyskają). Tuż przed wyborami w telewizji pokazano film o prywatnej służby zdrowia w USA (ojciec decyduje się zostać terrorystą by zmusić szpital do ratowania syna). Sądzę że to mogło wpłynąć na decyzje wyborców. W każdym razie PO wybory przegrało. Ale powtórzenie manewru z koalicją AWS-UW było bardzo realne. W tamtej koalicji także partia elit wniosła we wianie głównie głębokie przekonanie o swej intelektualnej wyższości i dziejowej misji cywilizowania Polaków. Na szczęście negocjacje PO - PiS się załamały. Jaka była tego przyczyna - nie ma sensu wnikać ("sieroty" już zmarnowały setki megabitów na roztrząsanie tego zagadnienia).
PiS z "przystawkami"
Jarosław Kaczyński sięgnął po jedyne wówczas dostępne rozwiązanie: koalicję z 'parszywymi' partiami "Ligą Polskich Rodzin" i "Samoobroną". W ten sposób pojawiła się nieoczekiwanie szansa na przełamanie tendencji budowania w Polsce państwa dobrobytu dla wybranych kosztem większości społeczeństwa, a nawet kosztem suwerenności państwa. Wbrew obiegowym opiniom "Samoobrona" reprezentowała głównie drobny biznes, który był coraz bardziej niszczony przez ukochaną Ojczyznę.LPR z kolei była partią ludzi o poglądach konserwatywno-narodowych. Wściekłość elit z powodu przejęcia władzy przez reprezentantów pogardzanej przez nich części społeczeństwa (cinkciarzy, chłopów i 'skrajną prawicę') znalazła swoje odzwierciedlenie w totalnym ataku medialnym. To była wojna trudna do wygrania. Ale rządząca koalicja miała wystarczająco wiele atutów, by ją wygrać. O nastrojach bliskich kapitulacji najlepiej świadczą absurdalne wezwania Donalda Tuska do obywatelskiego nieposłuszeństwa.
Błędy
Pisząc o błędach ówczesnej koalicji, bardzo chciałbym uniknąć gdybologii nagminnie stosowanej przez ałtorytety. Ja nie wiem, czy były inne możliwości działania. Nie wiem jaki był stan wiedzy i motywacje podejmujących decyzje polityków. Mogę jedynie opisać obserwowane skutki zaistniałych sytuacji, których moim zdaniem można było uniknąć.
1. Nie drażnić niedźwiedzia. Elity zostały mocno ugodzone, ale nie zniszczone. Gdyby im dano czas do oswojenia się z nową sytuacją, to z pewnością konformistyczne postawy wśród nich by zatriumfowały. Nawet ze wszech miar słuszne działania (jak uderzenie w prawniczą sitwę) należało wstrzymać do tego czasu. A przynajmniej robić swoje po cichu, miast ogłaszać to w mediach.
2. Brakło jasnej wizji. Spójnego programu, objaśniającego obecne działania i pokazującego ich cel. To ułatwiło merdiom przyprawienie gęby i nieoceniony Jan Rokita mógł bezkarnie opowiadać o strachu przed służbami specjalnymi wkraczającymi o piątej rano....
3. Niedoceniona wieś. Jak wcześniej wspomniałem - "Samoobrona" przestawała być reprezentantem wsi. Zbudowanie koalicji 'ponad podziałami' z PSL mogło się udać. To byłby naprawdę wielki sukces, który mógł zmienić sytuację polityczną w sposób trwały.
4. "Przystawki" zawiodły. Strategia merdiów wobec LPR i "Samoobronie" w pewnym momencie uległa zasadniczej zmianie. Piętnowanie 'obciachem' zeszło na plan dalszy. Najważniejsza była fałszywa troska o 'wchłonięcie' przez PiS. Wszystkie trzy partie nie potrafiły z tego skorzystać. Te "przystawki" miały okazję do przekształcenia się w solidne ugrupowania polityczne (wskazana była nawet zmiana 'obciachowych' nazw - połączona z jakimiś autentycznymi przekształceniami). Niestety działacze tych partii zachłysnęli się władzą. Szczególnie dotyczy to "Samoobrony". W roku 2007 okazało się, że są one pod każdym względem dużo słabsze niż dwa lata wcześniej. Na co wydano hojne dotacje z budżetu? Ujawnione skandale obyczajowe wskazują jakiś trop....
Porażka roku 2007
Rok 2007 to porażka - ale nie klęska, gdyż te dwa lata jednak naszymi pseudoelitami wstrząsnęło na tyle, że totalny odwrót od polityki PiS okazał się niewykonalny. Zaczęto się liczyć z tą częścią społeczeństwa, która dotąd była nieważna - skazana na wymarcie. Strach przed powrotem PiS sprawił, że pomysł ponownego powołania Leszka Balcerowicza na stanowisko ministra finansów szybko wyciszono. Nie ma też prostej kontynuacji strategii tego "geniusza". Zamiast wyprzedaży mamy prywatyzacje przez giełdę, a coraz większe rozwarstwienie społeczeństwa stało się przynajmniej werbalnie przedmiotem troski.
Drugą stroną tego medalu jest niestety 'zatroskanie' mediów, które zaowocowało niebywałym wzrostem chamstwa, propagandy i manipulacji.
Błędy "Platformy"
Partia rządząca powiela błąd PiS: stosowanie czynnego ataku na opozycję. Zaangażowanie merdiów wzmacnia siłę tego ataku, obciążając równocześnie winą stronę atakowaną. To zafałszowanie rzeczywistości ma dodatkowe skutki. Atak na "wykształciuchów" stał się powodem ich politycznej mobilizacji. Próba totalnego zniszczenia PiS ma zapewne pozwolić na uniknięcie takiego efektu. Warto jednak zwrócić uwagę na to że wśród zwolenników PiS dominują ludzie przywiązani do polskości. Do tradycji i religii. Oni nie porzucą swych przekonań. Mogą co najwyżej zrezygnować z aktywności politycznej, udając się na emigrację wewnętrzną. To spowoduje wyjałowienie naszego kraju i może prowadzić do jego rozmycia w nijakości i utraty narodowej tożsamości. Nie wierzę w to, by takie były świadome cele działania PO. Ale takie mogą być jego skutki.
Drugim ważnym problemem PO jest pustka programowa. Udaje się to skutecznie 'przykryć' marketingiem politycznym. Ale czasy są tak trudne, że to dryfowanie musi skończyć się katastrofą.
Potrzeba nowego paradygmatu
Wobec tych niebezpieczeństw (niszczenie narodowej tożsamości i grożąca nam katastrofa ekonomiczna) narasta wśród ludzi myślących przekonanie o potrzebie nowego paradygmatu. Dla mnie oczywistością jest, że powinien to być demokratyczny konserwatyzm. Tylko ta doktryna pozwala bowiem zmierzyć się z wyzwaniami jakie się pojawiły. Największą trudnością, jaka się z tym wiąże jest działalność .... konserwatystów! Biorąc pod uwagę tradycje historyczne, konserwatyzm jest doktryną elit. To rodzi niestety skłonność do ulegania liberałom w kwestii wrażliwości społecznej. Moim zdaniem należy raczej wrócić do chrześcijańskich korzeni. Bez społecznego zaangażowania, żadna doktryna polityczna nie ma we współczesnej Polsce racji bytu.
Ekonomia polem bitwy
Strategia 'na przetrwanie' PO zaowocowała głośnym "tu i teraz" premiera. To nie jest dalekie od 'po nas choćby potop'. Nic więc dziwnego, że pojawiają się głosy krytyczne. Oczywiście nie mogą one pochodzić od merdiów, gdyż te są tak silnie zaangażowane politycznie, że zatraciły resztkę przyzwoitości (w mojej opinii dotyczy to także portalu Salon24, który jest ostoją 'sierot'). Przeciw rządowi występuje grupa ekonomistów, których przeraża lawinowo narastające zadłużenie kraju.
Zadłużenie to ma cztery główne przyczyny:
-
Zadłużenie zagraniczne.
-
Chory system ubezpieczeń społecznych.
-
Radosna twórczość 'reformatorów'.
-
System finansowy w którym kreacja pieniądza jest związana z długiem.
Krytycy premiera Tuska traktują bardzo pochopnie ekonomistów, jako swych zwolenników. W ich 'mądrościach' słychać wciąż tą samą zdartą płytę. Żądają dalszego zaciskania pasa na brzuchach najuboższej części społeczeństwa. A tego ze względów podanych wcześniej PO się obawia. Mamy więc pat, w który PiS nie potrafi wkroczyć z jasnym przesłaniem.
Ważne przemówienie Jarosława Kaczyńskiego z okazji rozpoczęcia kampanii samorządowej budzi nadzieję. Jednak to stanowczo za mało. Pojawia się kierunek poszukiwańnowego paradygmatu: republikanizm i solidarność. Ale brak jest konkretów.
Czas na ordoliberalizm
Powtórzę tezę z jednego z poprzednich swoich tekstów. Funkcjonowanie państwa jako instytucji korygującej niepożądane skutki działania gospodarki, jest niezmiernie kosztowne. Dlatego celem powinno być zbudowanie takiego ładu gospodarczego, który będzie służył ludziom. Zasada pomocniczości ma pozwolić na wsparcie tych, którzy z różnych względów nie są aktywni w gospodarce. To są mądrości odkryte prawie 100 lat temu w Niemczech i potwierdzone zarówno doktrynalnie poprzez rozwój Społecznej Nauki Kościoła, jak i praktycznie przez udane wdrożeniaspołecznej gospodarki rynkowej.
Z tej perspektywy należy dokonać oceny całej polskiej transformacji. Wiele z dokonanych zmian było pozytywnych - nawet jeśli obyły się one zbyt wielkim kosztem. To należy podkreślić i docenić. Bo jest to nasz wspólny dorobek. Takie postawienie sprawy pozwoli znaleźć fundament, na którym powinny być oparte dalsze działania. Trzeba się zastanowić - czy można odwrócić skutki największych błędów. Jak zminimalizować szkody i jak znaleźć skuteczną strategię zmiany sytuacji.
Szanse na sukces
Czy to się może udać? Nie mam pojęcia. Wiem, że jeśli mamy myśleć o jakiejkolwiek sensownej przyszłości kraju - nie ma innej drogi. Czy PiS jest do tego zdolny? Znów ta sama odpowiedź: nie wiem. Wiem jednak, że jest to aktualnie jedyna realna siła polityczna mogąca podjąć się tego zadania. Miałbym więc radę dla wszystkich 'zatroskanych', których na Salonie24 nie brakuje (ze szczególnym uwzględnieniem Krzysztofa Kłopotowskiego). Dopingujcie Prezesa Kaczyńskiego do takich działań. Wesprzyjcie je swym intelektem. Albo zamilknijcie. Ale przestańcie wreszcie zawracać nam głowy swym sieroctwem po POPiSie.
Inne tematy w dziale Polityka