Korea Północna została skreślona z listy państw popierających terroryzm. Jest to efekt "procesu pokojowego" w ramach rozmów sześciostronnych, w których biorą udział Koreńczycy z północy, Koreańczycy z południa, Amerykanie, Rosjanie, Japończycy i Chińczycy.
Zastanówmy więc się: co takiego wpłynęło na rząd amerykański, by zdecydować się na taki krok? Czy Kim Dzong Il (a raczej faktyczny decydent - Hu Jintao) odrzucił pomysł bycia atomowym szantażystą? Na razie tak. Wbrew pozorom władze pólnocnokoreańskie nie mają dużego wyboru.
Tym razem mamy do czynienia z polityką marchewki. Korea Północna potrzebuje nie akceptacji Zachodu, a pomocy, szczególnie żywnościowej. Legendarna stała się już anegdotka o "zupie z trawy" - przysmaku Koreańczyków. Tak naprawdę Kim został chwlowo przyparty do ściany. Niezależnie od swoich intencji, jest uzależniony zupełnie od Chińskiej Republiki Ludowej. Zarówno, jeśli chodzi o politykę zagraniczną, jak i wewnętrzną. Być może Pekin przestał mieć ochoty na sponsoring. Panna niezbyt nadobna, ale i kapryśna.
Do zmian w KRL-D nie dochodzi, bo nikt - z możnych świata -tego nie chce. Ludzie traktowani są przerażająco okrutnie, kraj jest politycznie i technologicznie w XIX wieku, panuje głód.. Z drugiej strony mamy władzę, która ściąga najnowcoześniejsze auta, zegarki etc, a jak wiadomo - luksus kosztuje. Niezwykły kontrast, typowy dla krajów totalitarnych. Krajem de facto rządzi armia. Jedyny ośrodek, który nie ma żadnych problemów z dopływem gotówki, chociaż też pojawiały się już plotki, że przez jakiś czas żołnierze nie dostawali żołdu. Z relacji uciekinierów wynika, iż obozy północnokoreańskie są dużo gorsze od chińskich. Kim Dzong Il i jego towarzysze nie zamierzają zmienić nic. Problemy z dostawą elektryczności wykorzystują podwójnie - odcinając zarówno oszczedzają, jak i łapią na gorącym uczynku tych szczęsśliwców, którzy mają odtwarzacz kaset video i oglądają "nielegalne materiały". O internecie nawet nie chce wspominać. Państwo nie posypało się głównie dzięki armii i pomocy Chińczyków. Każde społeczeństwo komunistyczne potrzebuje wrogów - oczywiście jest nim dekadencki zachód z Ameryką na czele.
Na utrzymaniu statusu quo zależy bardzo zarówno Amerykanom, Chińczykom, Japończyom oraz Koreańczykom z południa. Dlaczego? Czyżby nie chcieli zjednocznej Korei? Oczywiście, że nie chcą. Lepiej udawać, że się kopie z koniem niż się z nim rzeczywiście kopać.
Zjednoczona Korea byłaby olbrzymim problemem geopolitycznym i gospodarczym. Po pierwsze, ktoś w biedną pólnoc musiałby wpakowac kilkaset miliardów dolarów, a tego rachunku nikt, nawet Seul, nie chce płacićl. Po drugie, niechybnie spowodowoać by to musiało przebudzenie się Japonii, dla której pojawiłby się rywal w Azji. To samo dotyczy Chin, które dla ratowania własnej skóry (siła robocza w KRL-D jest tańsza niż w ChRL!) celowo destabilizowałyby sytuację. Amerykanie, w momencie, w którym mają olbrzymie problemy, nie jest potrzebny jeszcze jeden. Zwłaszcza, że mogłoby to oznaczać wycofanie wojsk amerykańskich nie tylko z Korei Południowej, ale również - całkowicie - z Okinawy. Waszyngton nieoczekiwanie znalazłby się w defensywie. Zjednoczona Korea byłaby geopolityczną puszką Pandory. Nikt nie chce jej otworzyć, bo oznacza koszty i nieoczekiwane skutki oraz zburzenie statusu quo. Wyobrażam sobie szybki exodus Koreańczyków z pólnocy - na południe. Nie sądzę, by to wszystko było tak proste do ogarnięcia gospodarczo. Zjednoczenie Niemiec to przy tym pestka. Nie mówiąc już o takich technicznych detalach, jak ustrój polityczne, wdrażanie administracji na pólnocy, rozgrzeszenie zbordniarzy itd.
Łatwo więc wyobrazić sobie zapoczątkowanie zmian w Phenianie. Trudno jednak przewidzieć skutki takiego "reformowania". Dlatego wokół Korei toczy się nieustannie gra polityczna. Zachód boi się chaosu w Korei Pólnocnej. Władze trzymają się dzięki despotycznym metodom i pomocy międzynarodowej. Ktoś jednak będzie musiał "zrobić ten pierwszy krok", bo gospodarka komunistyczna nie jest wieczna. Chińczycy mogą próbować reformować, Zachód liczy, iż do zmian dojdzie na drodze zorganizowanego odwrotu. Kim Dzong Il nie jest nieśmiertelny (pojawiały się już pogłoski o jego śmierci). Nie wiadomo nic o następcy, prawdopodobnie władze przejmą wojskowi. Skreślenie KRL-D z listy państw wspierających terroryzm umożliwia zwiększenie pomocy gospodarczej, w zamian Koreańczycy są bardziej ulegli w kwestii zakładów jądrowych. Jestem pewien, iż mocno w tej sprawie naciskał Pekin.
Jak wyżej napisałem - wszystko jest tutaj pokręcone. Reżim potrzebuje pomocy humanitarnej, a Zachód "sukcesu". Republikanie przedstawią to jako swój wkład w denuklearyzację półwyspu. Pytanie, za ile znowu pojawi się problem Korei? Mocarstwa utrzymują obecny reżim za cenę spokoju. Z drugiej strony jest potencjalny chaos, do którego nikt nie chce dopuścić, gdyż Koreańczycy mają naprawdę ciekawe technologie, które mogliby sprzedać na czarnym rynku. Tylko ludzi się oszukuje, że niby jakieś zmiany zachodzą w ramach "procesu pokojowego".
To jeszcze nie koniec zamieszania wokół Phenianu. Może jednak oznaczać chwilowy spokój. Władze reżimu są wszakże bardzo przywiązane do luksusów, a kilka dolarów na konta zagraniczne można (a nawet należy) wyprowadzić. Pekin nadal będzie sponsorem tej imprezy, ale już nie indywidualnym. W końcu jednak znowu Phenian postanowi coś ugrac i ogłosi, iż z tymi umowami jest mały problem...i tak w kółko.
Inne tematy w dziale Polityka