Wsobna rozmowa pisana nocą jakaś taka dziwna (autowrażenie), więc przykrywamy ją szybko nową notką. Dziś rano, w tym czasie gdy senna maja jeszcze zupełnie realnie jawi się przed oczyma, ale przede wszystkim oplata jeszcze nastrój, w jaki sen nas wprowadził, przypomniałem sobie bardzo wyraziście jeden z najfajniejszych, obdarzonych bardzo ciekawym rytmem, wierszy jakie znam.
Jak co roku, wydaje mi się niemożliwe,
żeby czas mnie przekręcił
naprawdę przez maszynkę dwunastu miesięcy,
odkąd tu byłem ostatnio. Na szkliwie
zatoki wzrok nie naciął na pamiątkę karbu,
a jednak Northeast Harbor
trwa w jeżących się jachtach i jarzących szybach
zaparkowanych wozów. Łopot, sól, igliwie -
bez zmian. Więc albo byłem tu wciąż, albo
jakiś miejscowy rybak
dorabia sobie tym, że specjalnie na nasz
przyjazd, w przeddzień, pociąga każdy dach i maszt
świeżą olejną farbą,
albo sęk w tym, że coraz szybciej się starzeję.
Tak, pewnie w tym - po prostu -
jak sęk w desce siwego od słońca pomostu,
przy którym stoi ten sam jacht "MARZENIE"
co przed rokiem. Poznaję inne łodzie; każda
"GRACJA", "PIĘKNOŚĆ" czy "GWIAZDA"
wypina zeszłoroczną rufę - na mnie? ku mnie? -
nie, nie z pogardą, raczej chcąc zrobić wrażenie
szykiem nowego bocianiego gniazda.
(Znów wspominam rysunek
z "New Yorkera": jegomość, przechylony ufnie
przez reling, precyzyjnie maluje na rufie napis
"Mój pierwszy jacht"
Żelazna
konsekwencja kotwicy pamięci, co roku
wznoszącej się znajomą
rdzą żartu, na złość lśniącym mosiądzom i chromom,
z demokratycznie słonego półmroku
wód zatoki!) Dopływa właśnie do przystani
z kilkoma turystami
znajomy tramwaj wodny, łódź KRÓLOWA MÓRZ,
wbrew nazwie bliższa raczej typowi uroku,
jaki roztacza brzuchaty i stary
bosman, od dawna już
widziany tylko w knajpach w swojej koszulce w paski.
Wrzucając, jak co roku, bagaże na płaski
dach kutra, korzystamy
może więcej z pomocy dwóch młodych drągali
z obsługi, ale wszystko
inne jest, jakie było: nie zdążyły wyschnąć
na drewnie ławki ślady tamtej fali
(pamiętasz, jak rok temu zbryzgała nas pianą?);
tę samą nakrapianą
parę dalmatyńczyków wprowadza na pokład
(lub jest przez nie wciągana) podobna do Ali
McGraw starszawa brunetka; z tą samą
mocą uderza mokra
bryza i to, że wszyscy się mylą: że można
samą siłą kochania, jak wyspę wśród morza,
uchować coś przed zmianą.
Stanisław Barańczak w rozmowie z Michałem Cichym (emailem) (GW Magazyn czwartek 2 września 1999 r.) pisze:
Gdy łódź wypływa z portu, bohatera - oprócz „mokrej bryzy” - „uderza” pewna myśl. Otóż „uderzyć” nas w tym sensie może tylko myśl, obserwacja czy refleksja, która jest nagła, nieoczekiwana i odsłaniająca nam coś, z czegośmy przedtem nie zdawali sobie sprawy. Banał smutku spowodowanego refleksją przemijania nie może przecież, dopiero teraz i to nieoczekiwanie „uderzyć”. Co więc właściwie „uderza” w bohatera?
Tu pojawią się Przeoczona Poszlaka Nr 2 albo Feralny Dwukropek.
Antoni (Antoni Libera - krytyk, odczytał ten fragment utworu pesymistycznie, tak jak, wydaje się, jednak większość czytelników - dop. newdem) odczytał go jako znak, po którym następuje zdanie podrzędne ( a więc że wszyscy się mylą, że można coś uchować od zmiany); dla mnie ten dwukropek wprowadza zdanie bez wątpienia współrzędne (gdyby miało być podrzędne, musiałbym popełnić błąd językowo - stylistyczny, jakim jest przecież piętrowa konstrukcja „że…,.że” zamiast „że…, iż). Finał wiersza jest więc hymnem na rzecz trwania, a wszyscy się mylą właśnie że samą siłą miłości nie można tego dokonać.
- Uprawia Pan rodzaj metafizycznej przekory (…) (Michał Cichy)