Otóż jestem właśnie w stanie krystalizacji (a także introspekcji pulsującej, inaczej mówiąc odczuwam każdą komórkę swojego ciała). Zmieniła mi się nie tylko percepcja (mam wrażenie że powolne bicie serca mierzy wymiary inaczej niż wcześniej), doszedłem m.in. do wniosku że większość moich komentarzy np. i aktywności jest narcystyczna (ostra świadomość narcyzmu, powoli przychodzące zdziwienie dla dawnych, coraz bardziej nierozumiałych błędów, nad poczuciem winy zaczyna górować wielka nadzieja nieskażona lecz cały czas zespolona z poczuciem pewnej irracjonalności planowania..), analizuję po raz któryś swoje możliwości i staram się wybrać optymalne rozwiązania. Odczuwam wzmożone tętno wolnej woli, zagrożenia dla jej wyboru odbieram jako ataki z zewnątrz.
Ja już o tym pisałem. Mało tego, całego bloga (a kiedy? kiedy?) rozpocząłem właśnie w lipcu gdy zdarzyła mi się (naprawdę? czy to jeszcze pamiętasz? ci? sprytne bydlę w surducie..) tum tum hip hip - 4 dniowa krystalizacja (?).
Lew Tołstoj twierdził podobno, że człowiek, który nigdy w życiu swym nie zapalił papierosa, nie zdolnym jest do prawdziwej zbrodni w całym znaczeniu tego słowa.
. Człowiek palący znajduje się już na tej równi pochyłej, z której w dowolną przepaść stoczyć się można, a na dnie której może znaleźć się i zbrodnia, nawet jeśli ku niej żadnych specjalnych predyspozycji nie było.
Z drugiej jednak strony tylu porządnych znam palaczy i tylu jakby mniej porządnych niepalaczy. A ktoś z rodziny nawet mawiał: Palący ksiądz..porządny ksiądz..
Tak jakby to była też jakaś oznaka rozedrganej wrażliwości (skrzywdzonego dziecka?), pańskiej histerii (a co a co?) czy chłopskiej neurastenii (a jakże).
Kochani Palacze, przeczytajcie sobie kilka razy Witkacego, rozdział o Nikotynie z "Narkotyków".
Ręczę, że większość z was skusi się choć na próbę..a próba może dać dużo, w próbie można się zapamiętać, próbę można sobie przypominać..
Montaigne (Próby..): Filozofować znaczy uczyć się umierać.
[Rzucać znaczy się uczyć żyć na nowo]
Za młodu Pan Montaigne pisać raczył:
filozofować znaczy uczyć się umierać
Na starość Michał z Wiezy gdy konia kulbaczył
Że to uczyć żyć się znaczy
przysłowie swe zmienił
A więc przede wszystkim ten charakterystyczny żal: „po co ja zapaliłem(łam)?”
Za cenę wątpliwej przyjemności smakowo — węchowej (mamy przecież lepsze, psiakrew!) odczuwa się: zmącenie myśli, odosobowienie (ale przykre), nieswojość i nieodpowiedzialność, brak decyzji w najmniejszej rzeczy, rozwiązanie samego pępka osobowości, osłabienie (wiadomo, czym są papierosy dla sportowców — kompletną zgubą, gorszą od alkoholu), a nade wszystko to specyficzne zszarzenie rzeczywistości, które znają tylko zapalający papierosa po kilkudniowej przerwie, ten zalew pospolitości i nudy, który można porównać do polania barwnego dywanu kubłem szarych i gęstych nieczystości. Życie traci urok momentalnie i wszystko powleka się krzepnącym szybko pokostem banalności, jałowości i zwykłość. (...)
A potem przestaje się nawet za tym tęsknić. Wraca palacz nieszczęsny jak biedny koń do kieratu do beznadziejnego kręcenia codziennego dnia, bez nadziei wybrnięcia, bez wyższych aspiracji (odwalić i odpocząć jak bydlę), bez możności postępu w jakimkolwiek kierunku, nawet w sferze swej mechanicznej pracy — jest skończony i przeważnie o tym nie wie. Ale gdzieś na dnie zostaje mu niejasne wspomnienie trochę męczących — to prawda — ale czystych chwil zmagania się z zabójczym nałogiem, kiedy to jeszcze mógł wybrnąć z matni. (...)
Ten, co zrobił krótką próbę lub kilka takowych, przestanie czy prędzej, czy później na całe życie. Wspomnienie cudownych chwil wyrzeczenia się nie da mu na pewno spokoju i grozić będzie w momentach nawet najlepszej zabawy widmem zmarnowanego beznadziejnie życia, które mimo wszystkiego, co przeciw niemu powiedzieć można, jest przecie jedno i jedyne. Dlatego ci, którzy przestaną i potem znów zaczną, nie martwią się tym zbytnio i nie przesadzają okropności swego upadku. Zdobyte w ten sposób doświadczenia umocnią ich tylko i w pewnej decydującej chwili zerwą z popełnianym systematycznie postępowym umysłowym samobójstwem na zawsze. (...)
Niech żywi zatem nie tracą nadziei!
Prawdziwy nałogowiec, a takich wśród palaczy jest olbrzymia większość, pali jednego papierosa za drugim zabijając natychmiast najlżejszą występującą potrzebę. Jest to czysto negatywna i niegodna człowieka przyjemność, polegająca na usuwaniu najmniejszej przykrości zamiast jej prawdziwego przezwyciężenia. W ten sposób powstaje właśnie ogólny psychiczny mechanizm, który z przyzwyczajenia do każdego zadania z konieczności zastosować się daje: zamiast ataku wprost — obejście i wymiganie się z trudności raczej niż ich pokonanie. Doprowadza to do zaniku woli i stwarza gotowy typ reakcji w stosunku do innych podniet, prowadząc też tą drogą do alkoholizmu i wyższych „białych obłędów”. Każdą trudność życiową przezwycięża się na podstawie pierwszych doświadczeń dodatniego podniecenia coraz większą ilością papierosów, cygar czy fajek, aż w końcu osiąga się ten punkt graniczny, od którego począwszy żadna dawka już nie wystarcza i trzeba sięgnąć po inny środek albo też zadowolnić się niedoskonałym rozwiązaniem danego problemu czy niezupełnym przezwyciężeniem nadarzającej się trudności, bo do prawdziwego wysiłku woli i twórczości „z niczego”, jedynej istotnej, znałogowany do ciągłego przenoszenia trudności na zewnątrz, do liczenia na coś poza nim się znajdującego osobnik ten nie jest już zdolny.
[A pierwsze dni próby...]
(...) nadzwyczajny to jest okres — tak jakby się zażywało jakiś nieznany narkotyk. Bo i tak jest zaiste. Organizm truty systematycznie zmuszony jest do wytwarzania jakichś antyciał do walki z zalewającą go trucizną. Zwolnione ze swych wstrętnych obowiązków te raczej przeciwciała (po co łączyć cudzoziemską przyczepkę z polskim słowem) szaleją same. Zatrucie tą antynikotyną jest tak przyjemne, że wynagradza po stokroć przykrości abstynencji. Trzeba się tylko wsłuchać w głos swych komórek i bebechów, a nawet „psychicznych głębi”, a nie wmawiać w siebie, że żyć bez papierosów niepodobna i nie jęczeć ciągle: „ja chcę palić, nie mogę mówić, pracować, nic mi się nie chce robić”.
[W rzeczy samej słychać pracę każdej komórki, to dziwne lecz warte
doznania uczucie, nie wiem na ile osobnicze, ale w100% u mnie podobne do opisu Witkacego]
W głowie jednak siano. Siano. To widać zresztą tutaj właśnie. Czy jeszcze wieczór czy już noc? A jak - nie daj Boże - zadzwoni telefon? Żadnych odwiedzin być nie może, nie ma prawa. Ale później..Później trzeba będzie zacząć normalnie żyć.. W pewnym sensie..Ha! Uda się.
Dzień 1
NP1 = Bydlęca rozkosz istnienia. Zanik dość znaczny (chwilowy, jak to wiadomo z doświadczeń uprzednich) intelektu. Wściekły apetyt i senność. Wzmożona odczuwalność w stosunku do wszystkiego — tak ujemna, jak dodatnia. Przezwyciężenie rannego pesymizmu bez P dało wiele zadowolenia.
[W zasadzie tak, choć trochę inne proporcje. Bezsenność nocna]
Dzień 2
NP2 = Chwile dzikiej rozkoszy z powodu „oczyszczenia się”. Wzmożone uczucia metafizycznego nienasycenia. Chwilami dzika chęć zapalenia w celu uwolnienia się od pewnego smutku przemijania. Lekka nieobecność samego siebie w świecie. Zwężenie ogólnopsychicznego pola widzenia daje pewien optymizm, zresztą nieistotny, ale dobry na pierwsze dni NP. Całe życie na P stopione w jedną pigułkę. Występują z niebywałą wyrazistością wspomnienia bardzo dawnych okresów na NP.
[Najgorsze nienasycenie i smutek. Chwile zwątpień]
Dzień 3
NP3 = Daleko krótszy okres porannego zniechęcenia. Krótkie okresy dość silnej rozpaczy niczym nie usprawiedliwionej szybko zostają zatłamszone narastającą chęcią życia. Chwilami potworny nonsens wszystkiego na NP kusić do palenia: cóż bowiem jest ten skromny dymek wobec tego, że i tak wszystko sensu nie ma. Ale poczucie dalszego dystansu i możliwości rozwiewa te pokusy. Dzika rozkosz czystości wewnętrznej potęguje się ku wieczorowi. Daleko większa zdolność przystosowania się do zmiennych warunków i niespodzianek.
[Na to, na to trzeba poczekać w szczególności!]
I jeszcze raz metafora lampy!Już była ale dajemy ją raz jeszcze.
Nota dra D. Prokopowicza. Często spotyka się ze zdaniem, że papieros ułatwia skupienie myśli przy pracy umysłowej. Zdanie to jest tylko pozornie słuszne, gdyż w rzeczywistości sprawa ta przedstawia się w sposób następujący.
W normalnym stanie światło świadomości oświeca dużo przedmiotów naraz, tak że z jednej strony potrzeba pewnego wysiłku woli, aby skupić uwagę na jednej rzeczy, z drugiej strony — gibkość myśli ułatwia nieoczekiwane skojarzenia. Zaciągnięcie się papierosem przykręca niejako lampę świadomości, toteż oświetla ona mniejszy krąg: co przedtem było w półmroku — teraz tonie w ciemności. Wskutek tego łatwiej jest — wobec mniejszego wyboru przedmiotów — skupić uwagę na jednej rzeczy (na tym więc polega ułatwienie skoncentrowania uwagi), ale z drugiej strony w tej zadymionej atmosferze kontury rzeczy stają się zamglone i obrzmiałe, zatraca się świeżość i ostrość widzenia, zleniwiała myśl asocjuje z trudem i na niedaleką metę.
Od tyłu czytaj "PLEOROMA".
Roma ---> Amor ---> Miłość
Pleo ---- Powszechna
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Kultura