Boże mój, Boże mój, czemuś Mnie opuścił?" (Mt 27,45-46)
Kritionie, byłbym zapomniał: jesteśmy winni Askepiosowi koguta; nie zaniedbał spłacić tego długu!
Sokrates
Podobno Demokryt (…), wyłupił sobie oczy, żeby widzialny świat nie odciągał jego uwagi od myślenia. „To naturalnie, nieprawda – komentuje to opowiadanie Borges – ale jakie to piękne”
Kritionie, byłbym zapomniał...tak żegna się Sokrates. Chrystus nie jest tak drobiazgowo „planowy” w obliczu śmierci – jak pisze Krzysztof Michalski – nie mówi do stojącej pod krzyżem Matki – pamiętaj załatw to i tamto (choć mówi jednak coś z planu: - Oto syn twój, - Oto matka twoja). To różnica warta zbadania, Michalski o tym milczy.
Że to co jest, jakiekolwiek by nie było, jest lepsze niźli by niczego miało nie być pisałem we wpisie na starym blogu (tam też panuje większy porządek, a tutaj nie wiadomo czemu nie można ustawić czcionki!!). A Sokrates obłaskawia śmierć. Jak bowiem bać się nawet nieistnienia skoro najlepsza jest bezsenna noc gdy „nieistniejemy”?
Z mojego starego wpisu:
"Otóż, jednym w dwóch jest śmierć. Bo albo tam niejako nic nie ma i człowiek po śmierci nawet wrażeń żadnych nie odbiera od niczego, albo jest to, jak mówią, przeprowadzka duszy w inne miejsce. Jeśli to brak wrażeń, jeśli to coś jak sen, kiedy ktoś śpiąc – nawet widziadeł sennych nie ogląda żadnych, toż przedziwnym zyskiem byłaby śmierć. Bo zdaje mi się, że gdyby ktoś miał wybrać w myśli taką noc, w której tak twardo zasnął, że nawet mu się nic nie śniło, i inne noce, i dni własnego życia miał z nią zestawić i zastanowiwszy się powiedzieć, ile też dni i nocy przeżył lepiej i przyjemniej od tamtej, to myślę, że nie jakiś prywatny człowiek, ale nawet Wielki Król znalazłby, że na palcach policzyć by je można w porównaniu do tamtych innych dni i nocy. (...)
Ze strachu? A przed czym? (…) Ależ ja mówię, że nie wiem, ani czy jest to coś dobrego, ani czy to coś złego."
("Obrona Sokratesa")
Dziś wróciłem z sylwestra. Trochę późno. Ale może i wcześnie.
W pociągu przeglądałem książkę zawierającą zbiór esejów Krzysztofa Michalskiego „Płomień wieczności” (Znak, Kraków 2007), która w podtytule ma, że jest o myślach Fryderyka Nietzschego, ale jak się ją czyta (czy przegląda, jak mam w zwyczaju) widzi się jasno, że myśli Nietzschego są tylko pretekstem do snucia myśli przez Michalskiego. Nie powiem, całkiem to ciekawe podróże myśli. Myśli mi się dobrze wspólnie z Krzysztofem Michalskim, może trochę zazdrośnie, nie wyzbyłem się bowiem jeszcze do końca tej specyficznej zazdrości, gdy wydaje się nam, że antycypowaliśmy czyjeś celne słowa, tak nawet, jakbyśmy czytając cokolwiek nam bliskiego doznawali specyficznego deju – vu (epigoni, oj epigoni: a może właśnie, jak u Mrożka: tylko epigoni albo lokaje - debile?).
Książkę tę (nie tę samą, ale taką samą) dostałem ponad rok temu od mojego Stryja, podarowałem ją jednak bardzo sympatycznego australijskiemu księdzu (Polakowi). Niedawną więc kupiłem sobie na powrót „swój” egzemplarz.
Zatrzymajmy się na eseju pomiędzy Częstochową a Krakowem (Wieniczka Jerofiejew mierzył swój poemat prozą kilometrami między Moskwą a Pietuszkami), a ja właśnie w tych okolicach przeglądałem esej „Śmierć Boga” K. Michalskiego. Wybierzmy kilka fragmentów (wszystkie ustępy z podwójnym wcięciem pochodzą z tego eseju).
Będzie to wielki skrót, nawet bardzo wielki, bardzo wybiórczy, ale zachęcam do sięgnięcia po całość. Będzie tu pewien chaos, właśnie przez tą wybiórczość (i przez Nowy Salon..niestety nie panuję nad nim jeszcze..i czemu przy edycji ciągle trzeba ustawiać formatowanie na powrót?), ale myślę, że moim czytelnikom nie sprawi to problemu. Są to bowiem, jak mniemam, intuicje bliskie nam wszystkim (także te salonowe..choć tichy ponoć się już przekonał i nie psioczy..)
Pisze Michalski:
„Śmierć nie jest czymś, co można zrozumieć. Śmierć to unicestwienie wszelkich warunków zrozumienia, wszelkich warunków dzięki którym możemy coś pomyśleć, także siebie samych (…) Konfrontacja ze śmiercią stawia nam przed oczyma (tak rozumiem świadectwo św. Mateusza) coś, co niewyobrażalne i nie do pomyślenia a nie, jak chciał Sokrates, jedyny prawdziwy przedmiot wiedzy: nie idee."
A Kundera pisze gdzieś nawet, że nie tylko śmierć po prostu definiuje najsilniej człowieka, ale nawet średnia długość jego życia. Gdybyśmy żyli po 200 czy 300 lat a może więcej inne byłyby nasze ludzkie problemy, inna conditio humana, wszystko byłoby inne. Jak łatwo obiecuje się w różnych wizjach dłuższe życie..Czy ludzkie? A jaka to wartość „ludzkie”? Kochamy ludzi? Naprawdę "ludzi" chcemy ocalić czy w aniołów przerobić?
Czy nasza wiedza, która tworzymy od tak dawna (choćby tak dawna wiedza hinduska, jak przytacza w komentarzach Mimochodem) pozwala nam coś powiedzieć, ułożyć naukę (nie chcieli filozofowie ponoć pisać o ostatnim etapie..), mapę rejonów śmierci? Topografię pośmiertną?
Być może chodzi o to, że nie bardzo można wiedzieć, może można doświadczyć (jak np. doświadczali jogini, doświadczali Buddowie albo i mniej pompatycznie, jak ci co mają tzw. prywatne dowody – wie o tym np. KAP i ja)
Problem polega na tym, że cokolwiek napisze się o doświadczeniu zamienia się to w pewną wiedzę albo teorię – a nawet – cokolwiek się pomyśli o doświadczeniu w to się zamienia.
Cokolwiek tworzy się przez myśl, przez matematykę, fizykę czy teologię ulega unieważnieniu. Unieważnieniu przez barierę śmierci. Jako innej rzeczywistości lub jako braku rzeczywistości, to tutaj nieistotne. Bo śmierć nie pozwala na jakiekolwiek teorie.
„Śmierć nie jest podobna do problemu matematycznego tak skomplikowanego, że tylko Bóg mógłby go rozwiązać. Nic tu nie ma, co można by wiedzieć. Bóg Ojciec nie może pocieszyć umierającego na krzyżu Syna..”
SEN
„Ale życie ma też swoje konieczności: trzeba spać. Dlatego tworzymy sobie narzędzia, które nam to ułatwiają: instytucje, wzorach zachowań, ba – moralność. Żeby nie słyszeć, zapomnieć, zasnąć. Czy pamiętacie jeszcze wezwanie Sokratesa: żyjmy jak mrówki, żadnego bałaganu, żadnego niepokoju [skąd to? Jak to brzmi?newdem]. „Teraz rozumiem dobrze – mówi Zaratustra po spotkaniu z kaznodzieją cnoty – czego ludzie naprawdę szukali, szukając nauczyciela cnoty. Szukali dobrego snu i cnót, co usypiają jak mak””.
„Krzyk Jezusa w opowiadaniu św. Mateusza ma obudzić, wyrwać ze snu. To znaczy: uświadomić, że dotąd spaliśmy [ i co? I mamy MATRIX. Ale trochę inaczej, zaprawdę inaczej pojęty – dop. Mój, newdem].
(...)Że rzeczywistość, w której dotąd żyliśmy nie jest ostateczną, absolutną postacią rzeczywistości (…)
Podejrzenie, że śpimy, gdy myślimy, że jesteśmy na jawie, męczyło też, jak wiadomo, Kartezjusza (…) Jedyną skuteczną obroną przed nim [tym podejrzeniem], dowodził Kartezjusz, jest matematyka.: dwa i dwa to cztery – bez względu na to czy śpię czy jestem na jawie [hmm..]. Z punktu widzenia matematyki różnica między jawą a snem, życiem a marzeniem traci znaczenie. Ale czy nie znaczy to także, że matematyka, że nauka – tak jak wiedza o ideach w opowiadaniu Fedona o Sokratesie – przestaje mieć jakiekolwiek znaczenie, gdy pytamy o sens ludzkiego życia, o conditio humana?”
Ile ja wiem o matematyce? Tyle co nic.
Ile wie o niej Krzysztof Michalski? Nie wiem, ale wydaje mi się, że więcej.
Ile wiedział Kartezjusz. Pewnie dużo.
Ile wie Arkadiusz Jadczyk? Pewnie wszystko.
Ale śmierć wyrzeka się wszelkiej wiedzy a tamten świat naszej matematyki.
Tak, tyle chyba mogę powiedzieć, mimo wszystko.
Chrystus – który był i Bogiem i człowiekiem – musi być człowiekiem do końca.
Z jego lękiem, z jego skończonością, z jego niepewnością.
Bez ludzkiej słabości.
Ale z jego ludzką niepewnością.
Czyż to nie jest Największa Jednia Przeciwieństw?
I wszyscy (wybrani) zakrzykną wielkim głosem: Boże, czemuś mnie opuścił?
A jeśli nie zakrzykną, jeśli będą pewnym głosem wydawać przedśmiertne polecenia – będą albo ślepi albo wyzwoleni od teorii, wyzwoleni od wiedzy, także dla siebie. Ale tej wiedzy i tej teorii od której będą wyzwoleni nie będą mogli przekazać nikomu z żyjących.
Nadgoniam zaległości i podczytuję wpisy Arka. Tekst Pana H. w Newsweeku był rzeczywiście marny jakościowo. Zdenerwował mnie trochę nawet. Ale czy ja mam problemy z logiką? Nad Panem H. mam tę przewagę że nie piszę za pieniądze (i trudno mi od razu zarzucić że piszę nie na jakość za pieniądze a na ilość; ale łatwo zarzucić (co byłoby w stylu Galupującego Majora), że nie piszę ani na jakość ani na ilość, bo po prostu do ani jednego ani drugiego nie mam talenciku i po prostu nikt by nie zapłacił).
Gdzie jest mój problem?
W niepewności.
W śmierci i matematyce.
(a zatem i w nieuctwie :-)
Mało czego tak pragnę jak zakwestionowania tej niepewności.
Wpis ten bowiem jest niepewnością.
Od tyłu czytaj "PLEOROMA".
Roma ---> Amor ---> Miłość
Pleo ---- Powszechna
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Kultura