Przeczytałem (przerzuciłem..) sobie ostatnio na blogu Futrzaka interesującą dyskusję.
Chodziło, między innymi o uzasadnienie moralności.
Oczywiście na ten temat można by w nieskończoność.
Czy postępować zgodnie z nakazami etyki heteronomicznej, korzystającej z transcendentalnego uzasadnienia jest lepiej, gorzej czy tak samo okey jak postępować zgodnie z „etyką niezależną” (T. Kotarbiński), korzystając z „oczywistości serca”, czegoś „naturalnego”, wpojonej czy odzyskanej „przyzwoitości” człowieczej czy jak to tam jeszcze inaczej nazwać?
Można by zastanawiać się nad tym, jak etyka niezależna tworzy (sic!) wartości, czy człowiek może tworzyć (lub mądrze rozpoznawać) takie wartości, czy w ogóle bez Boga ma co rozpoznawać (a więc czy sama etyka nie sprowadza się wtedy, jak pisze Futrzak do odczuwania przyjemności/nieprzyjemności, czy jak dopisałby być może Hazelhard biologicznie sterowanego altruizmu miękkiego (np. za dzieci) czy twardego (trudniej, ale wytłumaczalnego).
Można zastanawiać się nad tym, na ile etyka „bez Boga” jest lepsza, bo pozbawiona motywacji strachu przed karą czy żądzy pozaziemskiej nagrody. Dlaczego gorsza itd.
Są to konstrukcje, które można bronić i atakować wieloaspektowo.
Oto fragment paragrafu 72 encykliki Veritatis splendor:
Racjonalne skierowanie ludzkiego czynu ku dobru w jego prawdzie oraz dobrowolne dążenie do tego dobra, poznanego przez rozum — oto na czym polega moralność. Nie można zatem uznać ludzkiego działania za moralnie dobre jedynie na tej podstawie, że prowadzi ono do osiągnięcia takiego czy innego celu, albo tylko dlatego, że intencja podmiotu jest dobra. Działanie jest moralnie dobre, gdy poświadcza i wyraża dobrowolne podporządkowanie osoby jej ostatecznemu celowi oraz zgodność konkretnego działania z dobrem człowieka, rozpoznanym w jego prawdzie przez rozum. Jeśli ten przedmiot działania nie współbrzmi z prawdziwym dobrem osoby, to wybór takiego działania sprawia, że nasza wola i my sami stajemy się moralnie źli, to znaczy, że sprzeciwiamy się naszemu ostatecznemu celowi i najwyższemu dobru — czyli samemu Bogu.
Jan Woleński pisze (J. Woleński, Wolność w „Veritatis splendor”, Znak 1/1994):
Jest to ważny fragment, gdyż dotyka spraw praktycznych związanych z samooceną moralną i takąż oceną innych. Przypuśćmy, że czynię coś konkretnego tak, jak tego wymaga prawo Boże, z tym jednakże, że działam w pełnej świadomości odrzucenia motywacji religijnej. A zatem świadomie nie podporządkowuję się prawu Bożemu, albowiem wymaga ono uznania Boga. Literalnie biorąc, nie jestem wolny i czynię źle.
Zapewne teologia moralna znajdzie [znalazła? -dop.newdem] jakieś mniej lub bardziej subtelne środki, aby pocieszyć niewierzących, że ich konkretne czyny zgodne z prawem Bożym nie są złe do końca, niemniej jednak zacytowana definicja moralności budzi radykalny sprzeciw.
Ha. Jedną z Prób odpowiedzi na postawiony zarzut może być ukazanie poznania Prawy (Prawa) jako procesu, procesu stawania się, w którym poprzez czynienie przemienia się nasza świadomość i co za tym idzie, niejako transracjonalnie, w sposób nabyty – intuitywnie, odnajdujemy i Prawdę i motywację. Odpowiedź taką trudną jednak uznać za spełniającą rygory racjonalno – logicznej konsekwencji.
„Chcę znaleźć prawdę, która jest prawdą dla mnie.
I do czegóż przydałaby mi się tzw. prawda obiektywna,
gdyby dla mnie i mojego życia nie miała głębokiego znaczenia
Soren Kierkegaard
Zob. zestawienie opinii na temat encykliki: R. Graczyk, Papież - wolność – dialog, Gazeta Wyborcza z 21.11.2003
O koncepcji „wolności prawdziwej” pisze Leszek Kołakowski: „Zgodnie ze zwykłym użyciem słowa »wolność « jestem wolny przez samą możliwość wyboru, czyli jestem wolny, zarówno gdy dobro, jak i gdy zło wybieram. W tym ostatnim wypadku staję się zły, lecz jestem nadal wolny i z tego tytułu odpowiedzialny. Natomiast pozytywne, augustyńskie wyobrażenie o wolności utożsamia wolność z wyzwoleniem od grzechu, narzuca zatem mniemanie, że im mniej okazji do grzechu świat mi dostarcza, tym bardziej kwitnie wolność moja, stąd łatwy wniosek, że wszelka forma przymusu, która ogranicza moje możliwości grzeszenia, nie tylko mi na korzyść wychodzi, ale moją wolność pomnaża, dlatego augustyńska doktryna w tym punkcie jest dobrym uzasadnieniem reżimu opresywnego”.
J. Tischner odpowiada: „Rację ma Kołakowski, gdy pisze: »Jestem wolny, zarówno gdy dobro, jak i gdy zło wybieram «. Ale rację ma chyba również św. Augustyn, gdy pisze, że im częściej wybieram zło, tym bardziej popadam w zależność od zła (...) O tych, którym kłamstwo »weszło w krew «, mówimy: »są zniewoleni « przez nawyk, przez strach. Gdy nas przekonują, że mimo to czują się wolni, odpowiadamy: »pozorna wolność «. Nie można jednak powiedzieć, że ci, którzy »nawyknęli « do prawdomówności, utracili wolność. Takie jest bowiem »prawo wartości «, że »im wyższa wartość, tym większa wolność «”
Tischner konkluduje, że człowiek posiada rozum i wolę, rozum kieruje ku prawdzie, wola ku dobru, a przecinając więź pomiędzy prawdą a wolnością, otrzymujemy bezwolny rozum albo oślepioną wolę. Dostrzega jednak podwójne niebezpieczeństwo niezharmonizowanej prawdy i wolności: nacisk na prawdę usuwa relatywizm, ale grozi totalizmem idei, nacisk na wolność usuwa totalizm, przynosi jednak chwiejny subiektywizm. Zdaniem J. Tischnera, wolność nie jest najwyższą wartością człowieka, ale jest wartością podstawową. Bez wolności nie może być mowy o odbudowie osobowej tożsamości.
W tym „chyba” J. Tischnera kryje się, moim zdaniem, rzecz niesłychanie istotna. Punkt balansu i harmonia pomiędzy wolnością a prawdą, pewna łagodność prawdy.
Wydaje się, że aby człowiek dostrzegł konieczności w harmonii prawdy i wolności, musi najpierw dowiedzieć się kim jest, a wtedy konieczność działania będzie wypływać z jego świadomej istoty. Proces taki można nazwać procesem wykształcania cnót, procesem samodoskonalenia, procesem stawania się osobą (tak np. u Tischnera, personalizmie chrześcijańskim), dążeniem ku Oświeceniu (w tradycji Wschodu), czy też w terminach psychologicznych: indywiduacją (u Carla Gustava Junga), dezintegracją pozytywną (u Kazimierza Dąbrowskiego) lub czymś w rodzaju integracji świadomego „ja” (np Georgija Gurdżijewa).
No cóż..Improwizuję :)
Ja np. jestem strasznym nerwusem i cholerykiem.
Strach się zadawać. Szewc bez butów chodzi.
Od tyłu czytaj "PLEOROMA".
Roma ---> Amor ---> Miłość
Pleo ---- Powszechna
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Kultura