kaminskainen kaminskainen
156
BLOG

Cały ten "jazz"

kaminskainen kaminskainen Kultura Obserwuj notkę 7

W odpowiedzi koledze, który zadumał się nad felernym fenomenem "polskiego jazzu", który jego zdaniem nie ma przecież racji bytu, jest czymś głupim - niezrozumiałym w Polsce, niepotrzebnym Ameryce itp. Błędnie moim zdaniem podał jako przykład tego zjawiska Tomasza Stańkę.

Uzasadniam istnienie muzyki jazzowej (w istocie jazzopodobnej) w Europie, która ma już tu swój grunt, odbiorcę itp.

----------------------------------------

Z Ameryki wyszła iskra, która, można powiedzieć bez cienia przesady, podpaliła świat. W Europie gra się bardzo wyrafinowaną i rozwojową muzykę zwaną free-improw, czy po prostu muzyką improwizowaną. Można powiedzieć, że ona w ogóle jazzu nie przypomina - ale założyciele tej szacownej tradycji zaczynali od grania jazzu. To była ta iskra. Ikony tej sceny, jej "odwieczne filary" to gitarzysta Derek Bailey (zmarł ze 2 lata temu - napisał bardzo naukowe książki o improwizacji w dziejach muzyki aż do dziś itp. - kol. xxx [autocenzura] to wyda, może się nawet do tego przyłożę) oraz formacja AMM, która u swego zarania grała na tych samych scenach co wczesny, szalony Pink Floyd i takież Soft Machine (dodajmy, że były to również te same lata, a koncerty te miały z pewnością wspólny mianownik w postaci anarchicznego i psychodelicznego rozimprowizowania).
Poza tym oczywiście za bluesem poszedł rock (wczesny rock po prostu BYŁ bluesem, dokładniej rhythm'n'bluesem; pierwszy rockman Chuck Berry był czarny; Elvis był NIEZŁYM naśladowcą swoich czarnych mistrzów), za free jazzem psychodelia itd.
Mało kto dziś tak naprawdę docenia wagę tych zjawisk. Ja mam oczywiście mieszane uczucia, bo rock jest w stanie zaspokoić moje artystyczne upodobania swoimi wyrafinowanymi postaciami (dramatyczny Tim Buckley, witalny i szalony Captain Beefheart) czy dać miłego kopa energetycznego jakąś swoją postacią kanoniczną (jest taka fajowa płyta Neila Younga, gdzie przygrywa mu Twój ulubiony Pearl Jam - i ta płyta jest MEGA :) - ale z drugiej strony MAMY jednak do czynienia z jakimś obsuwem w wulgarność, brud, ćpuństwo itp. (byłeś pewnie na jakimś festiwalu i wiesz, o czym mówię - ja się na tych festiwalach zawsze czułem średnio i "mieszanie" właśnie). Idealnym wyrazem tego trendu może być muzyka zespołu Motórhead :)
Dodam, co o polskim jazzie mówił dokładnie Tymon w czasach swego buntu i naporu & idealizmu (kiedy szedł do przodu z Miłością). Że nasi kochani jazzmani tylko dlatego nie poczernili się pastą do butów, że takie były kłopoty z zaopatrzeniem za komuny (tj. nie mogli tej pasty do butów kupić w wystarczających ilościach). Mówił ponadto, że "jazz" jako taki (czarny, amerykański, rdzenny) ma swoją naturalną "niszę" tj. Amerykę, i tam jest zakorzeniony, rozpoznawalny, zrozumiały i potrzebny - a u nas nikt go tak naprawdę nie kuma i nie potrzebuje. Że on chce grać taki jazz, jaki byłby jazz, gdyby powstał w Europie - czyli po prostu raczej jakiś "odpowiednik", niż ambicja "dorównania" czarnym mistrzom zza oceanu (którym nikt z Europy nie dorówna). Dla odróżnienia mówił zresztą o swojej i kolegów muzyce "jass" lub "yass" - to była jakaś wczesna nazwa jazzu, z grubsza już zapomniana. Czyli takie "odwołanie do witalności źródeł jazzu" :)) Ja bym powiedział, że ambitny postulat Tymona i reszty "yassmanów" zrealizował genialny duet Możdżer (piano) - Pierończyk (sax). Jeden z ich ważniejszych utworów nosił wymowny tytuł "Biali". To było bardzo dalekie od pasty do butów - autentyczne, głębokie, wyrafinowane i europejskie ("białe").
Z kolei pamiętam taki wywiad telewizyjny z kontrabasistą Helmutem Nadolnym, który od lat siedzi w Niemczech (grał u Niemena m.in.). Dziwował się, że w Polsce gra się właśnie "jazz" - w całej Europie była generacja muzyków zachłyśniętych jazzem, którzy z czasem poszli swoją drogą, stanęli na własnym gruncie - i dziś z jazzem amerykańskim łączy ich luźno wyłącznie fakt, że improwizują. To uważał p. Helmut za prawidłową i naturalną kolej rzeczy. Także faktycznie zjawisko "polskiego jazzu" było swoistym kuriozum. Dziś jest już to tylko skansen, grupka starszych panów grających wciąż to samo w różnych konfiguracjach personalnych (jak słyszę takie nazwiska, jak "Jarosław Śmietana", to włosy mi się jeżą!).
Błędem jest natomiast podawanie jako przykładu zapyziałej, polskiej jazzerki akurat Tomasza Stańki - on poszedł ścieżką muzyków europejskich, a właściwie swoją własną. Został muzykiem oryginalnym, opiewającym w muzyce "słowiańską duszę" - choć wciąż zerkających na dokonania "rasowych" jazzmanów z USA (szczególnie na Milesa Davisa w kolejnych wcieleniach).

"Radykał, ale sympatyczny" (z filmu) Szczerzy przyjaciele wolności są niezmiennie czymś wyjątkowym. (Lord Acton)

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (7)

Inne tematy w dziale Kultura