Jedno z tych zabawnych wspomnień z dzieciństwa. Ale najpierw trochę ogólniej.
Węgorz to ryba dziwna i tajemnicza, nawet dla współczesnej nauki; do dziś nikt nie podpatrzył jego tarła, które odbywa się w głębiach Morza Sargassowego (co ciekawe, w ten sam rejon udaje się na tarło również węgorz amerykański). Gdybyśmy w Polsce nie kupowali małych węgorzyków na Zachodzie (materiał do zarybień), to byłoby z nim u nas już całkiem krucho. Z kolei bardzo znaczne ilości małych węgorzyków w takim Jeziorze Miedwie pod Szczecinem (to bardzo duże i głębokie jezioro z endemiczną sieją miedwieńską) także dają niezłą zagwozdkę tamtejszym ichtiologom; niektórzy w prywatnych rozmowach posuwają się nawet do przypuszczeń, że może one tam odbywają tarło w tym Miedwiu? No bo skąd tego tutaj tyle? Teza iście rewolucyjna, ale kto wie :)
W wyobraźni ludowej węgorza także zabraknąć nie mogło. Rzecz jasna, ucieleśnia samo zło, ciemne siły, tajemnicę, demona itp. - np. miał kraść nocą groch z pola, wysysać krowom mleko z wymion itd. (ogólnie to uwielbiam ludowe opowieści o eleganckim panu, który okazał się diabłem itd. - to niezły temat na coś w rodzaju ambitnego horroru "mitologicznego"). Początkiem takich podań mogły być obserwacje węgorzy poruszających się po lądzie; istnieją udokumentowane przypadki pokonywania przez węgorze przeszkód (np. tam) drogą lądową - nocą, po mokrej trawie. W ogóle węgorze znajdowano w najdziwniejszych miejscach, diabli wiedzą jak się tam dostają (lub wydostają - głośny był przypadek oznakowanego węgorza, który został odłowiony x kilometrów od całkowicie odizolowanego, bezodpływowego zbiornika, w którym żył wcześniej; a np. we Wrocławiu znaleziono dorodnego węgorza w stawie technologicznym na terenach miejskich wodociągów, powyżej kilku zastawek i podobnych przeszkód, zdawało by się, nie do przejścia - wiem to od pracowników MPWiK). Adekwatnie byłoby powiedzieć, że gdzie diabeł nie może, tam węgorza pośle.
Skoro byłem od dziecka szczególnie wrażliwy na świat objawień związanych z rybami, środowiskiem ich życia i ich poławianiem (zatrącałem o to nieraz, szczególnie w zaimprowizowanej notce pt. Przyroda ożywiona ożywia), to i węgorz musiał tu odegrać szczególną rolę - jako ryba szczególna. Na węgorza chodził mój wujek - ojciec nigdy jakoś nie dał się namówić (nocne czuwanie przy wędkach z dzwoneczkami, zimno, komary - nie uśmiechało mu się to, wolał ciepełko i spinning) - i faktycznie czasem jakiegoś do domu przyniósł. Pierwszego nie pamiętam, ale wiem z relacji, że zrobił na mnie wrażenie piorunujące: zupełnie "ocipiałem", biegałem z nieszczęsnym węgorzem po domu i całowałem go w sam pysk, nazywając go, nie wiedzieć czemu, "Ada" (są zdjęcia). Miałem pewnie mniej niż dwa lata - bo jako dwulatek już mam wspomnienia (wyprawa do Warszawy i wczasy w Mikołajkach). Kolejne węgorze były zawsze wielką atrakcją, ale oczywiście aż takiego entuzjazmu już nie było.
Jeden jednak był szczególny; już sam sposób jego złowienia robi wrażenie na znających problematykę wędkarską i mających "wyczucie przygody". Otóż wujek pojechał sobie połowić na spławiczek na Jezioro Głębokie (uroczy skraj Szczecina); został do wieczora i tak mu się spodobało, że został na noc (w czasach, gdy o komórkach nikt nie śnił!). W dzień łowił na ciasto czy pęczak (płotka, leszczyk itp.), ale na noc potrzebował przynęty zwierzęcej, mięsnej - mogącej skusić węgorza. Wygrzebał więc z plażowego piaseczku kilka ochotek, czerownych robaczków dobrze znanych akwarystom. Ryby je uwielbiają!
I wrócił do domu z węgorzem. Rano była wielka nowina: węgorz pływa w wannie! Był całkiem spory i żwawy. No i wiadomo - zaczęły się zabawy "z" węgorzem (miałem z 7 lat). Usiłowałem tę gadzinę złapać i przytrzymać, a ten się wciąż wywijał i umykał; to ja znów "cap!", a on znów "myk!" - i tak w kółko. W końcu jednak jednemu z nas się znudziło i przerwał to głupie kółko - i nie byłem to ja, lecz węgorz! Po prostu po kolejnym "wymyku" zaatakował perfidnie mój palec, gryząc go całkiem dotkliwie. I ślad został wyraźny... Czułem się tym słusznie pokarany i jakoś dotknięty przez Zło. Dziś mógłbym wskazać na jungowską naukę o archetypach, aby opisać to, co mnie wówczas spotkało: to nie było po prostu zwykłe otarcie na palcu. Chodziłem do końca dnia jakby psychicznie podkurczony czy skulony, starając się nie eksponować feralnego palca. Rzecz jednak się wydała: na nieuniknione pytanie o skaleczony palec rozpłakałem się rzewnie, zdoławszy jeszcze coś rzucić o tym, że to węgorz mnie pogryzł. Poczucie winy jednak ustąpiło.
Gdy wieczorem spuszczano z wanny wodę, węgorz próbował uciec razem z nią wściubiając swój zębaty pyszczek w otworki sitka na wypływie. Ja zaś stałem się człowiekiem, którego pogryzło - ba, pokarało! - dzikie zwierzę.
"Radykał, ale sympatyczny" (z filmu) Szczerzy przyjaciele wolności są niezmiennie czymś wyjątkowym. (Lord Acton)
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Rozmaitości