kaminskainen kaminskainen
52
BLOG

Niewczesne objawienia: 'Spirits Rejoice' Alberta Aylera

kaminskainen kaminskainen Kultura Obserwuj notkę 6

Czyli free jazz. Ale jaki!
Jakoś nie udało mi się wcześniej szczerze polubić Aylera, choć mocy i szczerości trudno mu było odmówić - ale jakoś mnie za mocno nie ruszał.
Z jednej strony były to 'zwykłe' płyty jazzowe w kwartecie z fortepianem, takie jak My Name is Albert Ayler (przyjemne, owszem; w sumie nawet bardzo), z drugiej osławiona koncertówka Bells, którą mój kolega określił złośliwie jako efekt [podobny do] ciśnięcia piętnastoma kilogramami wołowiny o glebę: tyle właśnie artystycznej głębi i subtelności. Oczywiście to "robi wrażenie"... Podobnie, jak młot pneumatyczny, tramwaj co wypadł z szyn, wariat wrzeszczący na przystanku itp. Ale moją ulubioną płytą jazzową jest Out To Lunch  Erica Dolphy'ego - czyli chyba najbardziej cenię sobie twórczy (a nie furiacki) rozwój muzyki i poszerzanie jej granic; jeśli zatem jazz, to idący w kierunku wysublimowanej kameralistyki, nieco odrealniony czy zdematerializowany (żeby broń Boże nie ciągnął knajpą!). "Nagi skowyt" mnie nie kręcił - trzeba go jeszcze ubrać w jakąś formę, to ujdzie i skowyt. Byle nie nagi.
Wracając do Aylera. Wpadła mi w ręce płytka Spirits Rejoice i byłem wniebowzięty: zamiast rewolucyjnego zapału, gniewu Afroamerykanów i puda wołowiny - powrót do korzeni jazzu, do wędrownych grajków (ragtime bands, wspominane przez Charlesa Ivesa), radosnego zgiełku przekrzykujących się dęciaków, marszowej orkiestry ulicznej z New Orleans. A przy tym hymniczność, autentyczna radość grania, czysta, żywa energia. Wolność! Rewolucja! Ekstaza! :) Naprawdę, dawno nie miałem takiej radości z słuchania muzyki - napełniała mieszkanie prawdziwie radosnym zgiełkiem, nawet sprzątać było przyjemnie. Było to jedno z przyjemniejszych i bardziej zaskakujących "niewczesnych objawień", a dokonało się ono w ramach uzupełniania wiedzy o muzykach, którzy mnie szczególnie fascynowali w czasach licealnych (tworzyliśmy z kolegą taką dwuosobową paczkę "jazzmenów", pewna osobliwość).
Tak rozumiany "powrót do korzeni" nie mógł począć nowego, twórczego nurtu rewitalizującego jazz, nie mógł chyba nawet zbyt długo napędzać kariery samego tylko Aylera (nie dowiedzieliśmy się tego - Albert zaginął, po jakimś czasie jego zwłoki wyrzuciła woda) - jednak jako jednorazowy projekt okazał się zaskakująco udany. Powracanie do tej muzyki jest dla mnie jak odkrywanie czegoś dawno, dawno zagubionego, a przy tym radosnego, świetlistego i pełnego życia; być może jednak nie byłoby tak, gdyby jazz nie był we mnie głęboko zakorzeniony - więc w przypadku innych słuchaczy tego cudownego efektu nie mogę zagwarantować.
Dla mnie jednak to przykład mocy sztuki, która potrafi wkroczyć w życie i narobić w nim wspaniałego zamieszania.

"Radykał, ale sympatyczny" (z filmu) Szczerzy przyjaciele wolności są niezmiennie czymś wyjątkowym. (Lord Acton)

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (6)

Inne tematy w dziale Kultura