Obijało mi się ostatnio o uszy określenie "kuchnia pięciu przemian", aż w końcu coś o tym poczytałem na necie, a nawet i w książkach, które wydały mi się sensowne. Wytrwanie w tym poznawczym wysiłku umożliwiło mi jako-takie obycie ze wschodnim, chińskim sposobem myślenia (weźmy taki I cing) oraz przyświecające mi zawsze w takich okazjach przekonanie, że przecież cywilizacja o kilkutysiącletnim doświadczeniu nie może w swych podstawowych zasadach opierać się na czymś po prostu i tylko bzdurnym (są to rzeczy na tyle zachodowcom obce, że właśnie tak trzeba do nich podchodzić; to program minimum).
Na Wschodzie jak to na Wschodzie: pojęcia nie znaczą tego samego, co u nas. Wszystko jest odbiciem czegoś innego i z czymś się łączy w wiecznej przemianie wszystkiego we wszystko. I tak ciało człowieka czy zwierzęcia jest odbiciem wszechświata, oddech jest "wiatrem", żołądek ziemią albo drzewem, na stopie czy uchu mamy z kolei "mapę" naszego ciała z punktami odpowiadającymi poszczególnym narządom - a to za sprawą takiego, a nie innego obiegu kanałów energetycznych, których położenie i funkcje ustalono empirycznie. Korzysta z tego od wieków, z dobrym zresztą skutkiem, akupunktura; skądinąd "energia" to nasz termin, który tutaj stosowany trąci niuejdżowską tandetą; ale Chińczyk zapytany podchwytliwie "a co to za energia" odpowie po prostu, że "chi"; i nie jest to jakaś "nienaukowa bzdura", tylko po prostu pojęcie nieznane człowiekowi Zachodu (podobnie, jak buddyjska "pustka"). Kolejne odbicie naszego mikrokosmosu mamy na tęczówce oka (wiem, jak trafne, i bez wahania stawiane, potrafią być diagnozy chińskich znawców czytania oka, zwanych u nas irydologami!). I tak dalej - no można by wymieniać.
Czy jest to sposób myślenia całkowicie nam obcy i niedostępny? Chyba nie, skoro choćby mi zdarzało się długo kontemplować budynki mieszkalne jako zbiorowy obraz życia ich mieszkańców, z dopływem świeżej wody, z odpływem nieczystości, z dostawami żywności dokonywanymi przez poszczególne "robotnice" zamieszkujące poszczególne lokale. Aby żyć, budynek potrzebuje wielu mieszkańców, licznej i pożytecznej humanofauny, która go swoim staraniem ogrzeje, wysprząta, odwali całą przemianę materii itp. Albo weźmy obraz wielkiego miasta z lotu ptaka: ileż znajdziemy tam analogii do układu elektronicznego! Rzecz jednak w tym, że nam zdarza się to jako rodzaj estetycznej kontemplacji życia - a na Wschodzie jest to sama podstawa systemu myślenia; wszelkie metody działania i rozumowania, systemy duchowe, religie - mają za podstawę właśnie ten sposób pojmowania świata. Nie jest on zaś ani słuszny, ani niesłuszny "z punktu widzenia nauki": śmiało można przyjąć, że jest to po prostu system odrębny, za którym stoi bardzo bogata i głęboka wiedza o świecie.
No, ale miało być o gotowaniu. Kuchnia pięciu przemian opiera się na idei wiecznej przemiany pięciu elementów - a są to ziemia, woda, ogień, drzewo i metal (były to po prostu budulce świata znane starożytnym Chińczykom). Ciało człowieka nie jest kolejnym elementem (czy też jednym z wymienionych), tylko efektem, czy też miejscem (a najlepiej: ciałem, ucieleśnieniem) wiecznej przemiany, jak cały wszechświat: potrzebuje więc do życia wszystkich elementów. Konkretnie, pokarmu zawierającego wszystkie elementy. Prawda, że obraz i piękny, i głęboko prawdziwy? Tu jednak wkracza wschodnie myślenie: każdemu z pięciu pierwiastków przyporządkowany został jeden ze smaków (piąty jest ostry). Co więcej, sporządzając potrawę należy zachować kolejność przemiany - bo przemiana elementów zachodzi w określonej kolejności, po okręgu (w końcu jest wieczna, tj. kołem się toczy). Czyli do zagotowanej wody w żadnym razie nie wrzucamy od razu kaszy - tylko kurkumę, smak gorzki. Potem słodka kasza (nie każda kasza jest sklasyfikowana jako słodka, podaję przykładowo).
Dla przeciętnego zachodowca to już przysłowiowe czary-mary - ale my chcemy zajrzeć głębiej. Zważmy więc dwie sprawy:
1. Z całą pewnością smak niesie ważną informację o naturze (odżywczej) substancji - inaczej byśmy takiego zmysłu nie mieli. Smak służy do rozpoznawania pożywienia i jego natury, pozwala dobrać to, na co mamy "smaka" - czyli to, co jest nam potrzebne. Japończycy znają dodatkowy smak, który rozróżnimy także my (tyle, że nie mamy go wyodrębnionego "pojęciowo" i kulturowo) - i odpowiada on pewnym aminokwasom (L-skrętnym), ważnemu budulcowi dla naszych organizmów. Ponadto można przyjąć, że faktycznie "potrzebujemy wszystkich smaków" tzn. wszystkich rozpoznawalnych typów pokarmu. Potwierdzają to także pewne wyniki badań zachodnich, wg których np. za mało udziału ma w naszej kuchni smak gorzki. Szkodzi to w pewien sposób naszemu bilansowi psychicznemu, jako efekt "niepełnej sumy doznań" (podobnie jak niedobór bodźców zapachowych i dotykowych); podejrzewam, że nie tylko psychicznemu.
2. Na Wschodzie istnieje bardzo głęboka wiedza i silne przekonanie, że na ostateczny efekt kucharzenia ma wielki wpływ to jak gotowaliśmy, w jakim byliśmy nastroju, jakie mieliśmy intencje itp.: nie gotuj, gdy jesteś wściekła, bo wytrujesz rodzinę! Któż zresztą nie przypomni sobie przykładów dowodzących, że jest w tym co najmniej sporo słuszności? Nawet jest stara ludowa mądrośc mówiąca o tym, kiedy kobieta nie powinna gotować...
A zatem, stosowanie wspomnianych zasad pozwala Azjacie przygotować posiłki zbilansowane i zrównoważone (zawierające wszystkie elementy-smaki w zrównoważonych proporcjach), wprowadzając w tę czynność ład i porządek o charakterze w zasadzie rytuału (odsyłam do van der Leeuwa: rytuał codzienności jako uspokojenie, uładzenie egzystencji, nadający jej pewną godność: można wybiegać codzień rano i pędzić na złamanie karku, potykając się o psie kup[y - i można wychodzić każdego dnia o tej samej porze, spokojnie i godnie, wiedząc dobrze dokąd się zmierza). Patrząc od rtej strony - gotowanie zgodnie z ideą wiecznej przemiany (pięciu przemian) z całą pewnością daje dobre efekty. Do jakiego stopnia zdołamy to uzasadnić "naukowo" - jest bez znaczenia. Kto właściwie rozumie nauję ten wie, że jest ona odczytywaniem szyfru, do którego zgubilismy klucz (Łukasiewicz); mam czasem wrażenie, że my trudzimy się czytaniem - a oni po prostu MAJĄ KLUCZ, więc nie muszą "odczytywać". Jest w tym z pewnością ziarnko prawdy.
Tego rodzaju empiryczna wiedza kulinarna jest obecna i w Europie - np. podział na warzywa i owoce. Ojciec Grande potwierdza, że nie należy ich łączyć - zatem podział powstał po to, abyśmy te rzeczy oddzielali. Ale sprawę załatwiliśmy właśnie po zachodniemu - wrzuciliśmy rzeczy do szufladek, i w końcu nawet nie pamiętamy, dlaczego: tu warzywa, tam owoce (są jeszcze jarzyny :) A u Chińczyków - mamy klucz postępowania z produktami podczas przygotowywania posiłków...
"Radykał, ale sympatyczny" (z filmu) Szczerzy przyjaciele wolności są niezmiennie czymś wyjątkowym. (Lord Acton)
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Kultura