kaminskainen kaminskainen
804
BLOG

Pstrąg, łosoś i okolice - część II

kaminskainen kaminskainen Rozmaitości Obserwuj notkę 4

Ponarzekałem na nasze tzw. realia, roztoczyłem całą, dość ponurą panoramę najnowszych dziejów troci i łososia w Polsce - teraz czas na konkrety z biologii i wędkarstwa, także zresztą już liźnięte.

Łososiowate - a więc łososie i pstrągi znane w Europie (atlantyckie), jak i druga, liczniejsza gałąź łososiowatych - łososie pacyficzne (z takimi ogromnymi gatunkami jak king i chinok) to ryby szlachetne (można powiedzieć: wzorzec szlachetności ryb - bo ryby dzieli się ze względu na szereg walorów na szlachetne, półszlachetne i różne pośledniejsze), wytrwałe, silne, ruchliwe, wędrujące na wielkie odległości i zamieszkujące wiele rozmaitych środowisk (zawsze jednak z chłodną i dobrze natlenioną wodą). Znakomici pływacy z turbonapędem w ogonie, pozwalającym im pokonywać nawet dość wysokie przeszkody (sztuczne i naturalne spiętrzenia) w nurcie rzeki: jeśli tylko pod spiętrzeniem jest dość głęboko, ryba wybija się z wielkim impetem pionowo w górę, robiąc imponującą świecę; w razie potrzeby może się jeszcze odbić od wodospadu lub wręcz wbić się w jego nurt i w ten sposób pokonać ostatni fragment wysokoći dzielącej ją od tarlisk położonych w górze rzeki. Nie słyszałem o żadnych innych rybach dokonujących podobnych wyczynów - osiadłe łososiowate, nazywane zwykle pstrągami lub paliami, są jednak mniejsze i nie aż tak silne, i ich analogiczne wyczyny łososiowym jednak nie dorównują. Podobno jednak trudy wędrówki, nawet w rwących, górskich rzekach Norwegii i Gór Skalistych, nie są dla wędrownych łososiowatych niczym nadzwyczajnym w porównaniu z tym, z czym się spotykają na pełnym morzu, gdzie intensywnie żerują i przybierają na wadze: prądy morskie, którym łosoś stawia czoła w okresie pobytu w morzu podobno przebijają wszystko, czym może go poczęstować nawet i dzika i wzburzona rzeka. I brzmi to bardzo wiarygodnie nawet w świetle tego, że słabe, przybrzeżne prądy w naszym płytkim Bałtyku mają prędkość "zaledwie" ok. 1 m/s - a na środku są oczywiście niporównanie silniejsze. Sam pamiętam takie dni, gdy na wodzie do kolan woda rwała jak w porządnej rzece. Dalej lepiej w takich razach nie wychodzić.

Przekonaliśmy się już więc, że łososiowate to ryby dzielne i wytrwałe jak mało które - i jak mało które człowiekowi imponują. Coś z tej magii i fascynacji, gnającej wędkarzy na koniec świata - z Japonii do Norwegii, a z Polski w Andy i na Kamczatkę - udziela się i zwykłasowi, który wzdycha na widok pokaźnych ryb leżących na mielonym lodzie w lepszym jakimś supermarkecie, a zatytułowanych szlachecko "Łosoś Norweski" (są to jednak przeważnie tuczniki z morskiej, sadzowej chodowli, a nie dzikie Łososie). Z kolei ryba nazwana "łosoś bałtycki" to zwykle właśnie trocie, o czym już gdzieś wspomniałem. Łososiowi w niczym nie ustępują.

Skoro znów doszliśmy do tej wędrownej formy wielkiego pstrąga, to zatrzymajmy się przy samym pstrągu. Mówimy o formie wędrownej i osiadłej - i właśnie za takie się je uważa, a nie za odrębne gatunki. Ma to głębokie uzasadnienie: gdy wypuścimy do jakiejś rzeki większą ilośc narybku podchodowanego z ikry troci, większość podrośnie, wysrebrzy się i spłynie do morza - ale część zostanie w potoku i będzie wiodło żywot pstrąga - i będą to normalne pstrągi. Z kolei rzeczny pstrąg wypuszczony do morza wysrebrzy się i zacznie żerować i zachowywać się jak troć, w odpowiednim czasie dołączając do ciągu tarłowego - być może nawet dopłynie do rzeki, z której pochodzi (łososiowate mają tę zdolność, zwaną z angielska homing - ale potrafią też popłynąć do nowej wody, a nie do tej, w której przyszły na świat): będzie, po naszemu, trocią.

Wspomniałem też o troci jeziorowej - kolejny nasz wynalazek. Na świecie są to po prostu pstrągi, z dodatkowym, informacyjnym przymiotnikiem "jeziorowe". Gatunek wciąż jest ten sam (salmo trutta, dosł. łosoś pstrąg), jak łatwo się domyślić. Trocie jeziorowe także wędrują na tarło - płyną na bystre odcinki rzek i strumieni wpadających do jeziora, w którym żyją. W Polsce występowały niegdyś dość powszechnie, choć niezbyt licznie w zimnych, głębokich jeziorach sielawowych - pozostało po nich niemal wyłącznie wspomnienie. Co ciekawe, i w sumie logiczne - w miarę nieźle trzymają się w jeziorach, przez które wiedzie szlak wędrówej troci wchodzącej z morza - wiemy to o jeziorach w dorzeczu Drawy choćby. Istnieją tam nieliczne, rozproszone i słabo zbadane, ale chyba dość stabilne populacje jeziornego pstrąga osiągającego wagę kilku kilogramów. Rybę taką bardzo ciężko złowić, gdyż przemierza ona aktywnie toń jeziorną w poszukiwaniu żeru - a więc nie dość, że jest bardzo nieliczna, to jeszcze może być wszędzie - czyli w praktyce: nigdzie konkretnie (a szczupaka, okonia, sandacza czy nawet jeziornego suma zwykle wiemy, gdzie szukać - nie zawsze dobrze i dokładnie, ale wiemy, są na to  na to procedury). Legendarną, i wciąż solidną ostoją jeziornego pstrąga w Polsce jest kaszubskie Jezioro Wdzydze (jeden z naszych sławnych uczonych ichtiologów mawiał: od Tatr, aż po Wdzydze - ja troć widzę!). Można tu też chyba zaliczyć pojedyncze, wielkie pstrągi zamieszkujące zbiorniki zaporowe na Dunajcu, Sanie czy Brdzie - pojawiające się w okresie tarła w tych rzekach, i zresztą nie tylko w okresie tarła (potrafią też wchodzić na żer za stadami uklei - jest szansa, by przećwiczyć je wędką). Ogólnie jednak nie mamy startu do Skandynawii, jezior alpejskich czy irlandzkich, gdzie "jeziorowce" można łowić z łodzi na muchę, albo z brzegu w jakichś całkiem nawet niewielkich jeziorach (jest to możliwe w chłodniejszym klimacie - u nas takie małe zbiorniki za szybko się nagrzewają latem). Tam w dobry dzień złowimy, dryfując łodzią po środku jeziora, czasem i kilka pokaźnych ryb; u nas celowe złowienie takiego jeziorowca na muchę zajęłoby najprawdopodobniej kilka miesięcy lub lat. Nieźle to obrazuje dystans pomiędzy naszymi a tamtymi łowiskami.

Niewiele lepiej wypadamy, jeśli chodzi o łososia - coraz liczniej wchodzącego zwłaszcza do Drwęcy i rzek Pomorza, ale wciąż i tak bardzo nielicznego. Jest łosoś raczej sporadycznym przyłowem do troci - choć podobno w Parsęcie zdarzały się okresy, że co druga łowiona ryba to łosoś. Sam nie wiem, bo nie widziałem. Widziałem tylko jednego łososia złowionego w Polsce na wędkę - był to 60-centymetrowy sledzik złowiony przez kolegę zimą na Inie pod Goleniowem. Sam żadnego nie złowiłem - po łososia, to najbardziej królewskie trofeum, najlepiej wybrać się do Skandynawii albo na Kolę (w sumie na jedno wychodzi). Szczególnie, że wąskie i zakrzaczone rzeki Pomorza niespecjalnie nadają się do łowienia na muchę: samo obławianie takiej wody muchówką jest mordęgą, nie można sobie normalnie porzucać tylko ciągle jest kombinowanie; ponadto wyciągnięcie naprawdę wielkiej ryby, jak się już trafi, może się okazać niemożliwe. Co innego rzeki w Norwegii, wyglądające jak Dunajec, a do tego jeszcze większe - tam to można połowić! Przy tym łososie wchodzą wprost z morza i są agresywne, chętnie atakują przynęty - i mają "ogień w tyłku"! W porównaniu z tym, łowienie troci muchą na Pomorzu to po prostu brandzlowanie (tak mówią wszyscy, którzy przez to przeszli, włącznie ze mną - choć zdarzały się wyjątki, jak zmarły dopiero co, znakomity wędkarz Edmund Antropik). A co znaczy agresja łososi, wiedzą starzy miejscowi nad naszych rzek: to, że łosoś jest już w rzece wiadomo było stąd, że wszystko co żyje, całe rybie pospólstwo, chowało się pod brzegami.

Wracając do pstrąga - uzmysłowiliśmy już sobie, że jest to gatunek niezwykle plastyczny, dostosowujący się do rozmaitych warunków tworząc odmienne formy i odmiany, także lokalne. Inna jest troć od pstrąga z potoku, ale też inaczej wygląda podrośnięty pstrąg z szalonej, kamienistej Białki Tatrzańskiej, a inaczej ze spokojnej, nizinnej, podszczecińskiej Gowienicy. Z czasem na drodze selekcji naturalnej pewne cechy utrwalają się w puli genetycznej danej populacji, doskonale "wpasowanej" w swój biotop. Ponieważ zaś nie ma dwóch jednakowych rzek czy jezior - każda populacja jest inna, stanowi swoistą odmianę lokalną. Niekiedy szczególnie rzuca się to w oczy - np. w podszczecińskiej Wołczenicy żyły niegdyś pstrągi rekordowo grube, o posturze zblizonej bardziej do odpasionego lina, niż do śmigającego pstrążka z gór. Można by pomyśleć, że po prostu ta woda jest wyjątkowo żyzna - gdy jednak cała ta populacja została gdzieś we wczesnych latach 80. wytruta (był to wyczyn jakiejś wytwórni win), nigdy już tam takich pstrągów nie było. Były (i są do dziś) tylko normalne, typowe, pomorskie pstrągi, które napłynęły pewnie z Zalewu Kamieńskiego lub, jako trocie, z morza, lub też mogły pochodzić z zarybień. Jednak po legendarnych, wołczenickich grubasach nie ma śladu. Podobnie jest z innymi rzekami, w których kiedyś były pstrągi - strata jest zawsze nieodwracalna, jest to strata "dorobku" tysięcy pokoleń tych ryb, które w tych wodach żyły i odbywały tarło. Co więcej, jeśli gdzieś jednak szczątki takiej autochtonicznej populacji przetrwały, to nieprzemyślanymi zarybieniami można im tylko zaszkodzić - "zanieczyścimy" tylko pulę genetyczną materiałem o często niejasnym pochodzeniu: być może wprowadzamy mieszańca ras górskich do nizinnej rzeczki, co może dać tylko doraźny efekt "odrodzenia populacji pstrąga". Oczywiście mądrzy ludzie o tym doskonale wiedzą i starają się pozyskać tarlaki z takiej właśnie rodzimej populacji, przetrzepując z plecakowym agregatem ostatnie niezniszczone dopływy.

CDN.

"Radykał, ale sympatyczny" (z filmu) Szczerzy przyjaciele wolności są niezmiennie czymś wyjątkowym. (Lord Acton)

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (4)

Inne tematy w dziale Rozmaitości