kaminskainen kaminskainen
126
BLOG

Jak współczecha trawi rocka, i czy na pewno ona jego (cz. II)

kaminskainen kaminskainen Kultura Obserwuj notkę 28

Rozpoczynając drugą część tych rozważań, przywołam z odmętów mego bloga pewien fragment:
Wpadł mi też w ucho David Berezan - profesorstwu z Akademii Muzycznej się nie podobał. Również występ Roberta Piotrowicza, muzyka 'post-metalowego' parającego się obecnie elektroniką i eksperymentem, raczej ich zaszokował. Dla mnie był cymes :) Z dużą przyjemnością słuchałem, jak znajomy i niestary jeszcze muzykolog porównał jego (Piotrowicza) podejście do formy z podejściem Lutosławskiego (swojego boga muzyki). Chyba jeszcze parę lat temu byłoby to niemożliwe...
Fragment dotyczy festiwali Musica Electronica Nova, a dwie wspomniane kompozycje (dzieła Berezana i Piotrowicza) należały do najmilszych zaskoczeń festiwalu. Piotrowicza to i owo słyszałem i nie byłem nigdy jego admiratorem - choć człowiek ten wyrobił sobie własną, wytrwałą pracą niezwykle silną pozycję w międzynarodowym światku muzyki improwizowanej, elektronicznej i szeroko pojmowanej awangardy. Z kolei nazwisko Berezana było dla mnie tylko jednym z wielu nic nie mówiących nazwisk na ulotkach i przewodnikach festiwalowych. Po wysłuchaniu jego utworu elektronicznego (z taśmy - Piotrowicz za to grał na żywo na archaicznym syntezatorze analogowym) byliśmy obaj ze wspomnianym już wcześniej kolegą pod silnym wrażeniem. Znamienne, że profesorstwo-konserwatorstwo odebrało utwór chłodno, raczej bez zrozumienia. Były to niby kolejne szumy, zgrzyty i trzaski, ale Berezan myślał w zupełnie innych kategoriach, niż akademicy. I z jakże lepszym efektem! Obu z nas narzuciła sie intuicja, że on wychodził z rocka, że jego sposób aranżowania przestrzeni muzycznej czy operowania masami dźwięków wywodzi się z rockowej czy chropawej, elektronicznej awangardy 'nieakademickiej". Sądząc po zewnętrznych pozorach, możnaby uznać, że to kolejny utwór wydumany przez studenta kompozycji uwięzionego przy komputerze. Różnica była jednak głębsza, rzekłbym "antropologiczna". Zupełnie inne myślenie - obce i wrogie naszym lokalnym tuzom muzyki "akademickiej"!

W przypadku Świetnego występu Roberta Piotrowicza sprawa ta była ewidentna od samego początku - choć znów z pozoru były zgrzyty, szumy i trzaski - które oferowali także akademicy w ramach swych utworów elektronicznych i konkretnych. Pomimo tego jednak, wyczuwało się odmienność i odrębność tej muzyki, jej wielką oryginalność na tle akademickiej nudy-monotoni: jej źródła są gdzie indziej. My byliśmy zauroczeni, ale niektóre panie (mój kolega obstawiał, że to księgowe z Akademii Muzycznej) w cichszych momentach prosiły nieśmiało artystę o zakończenie występu słowami "już wystarczy". Trzeba to docenić - tego rodzaju sceny należą dziś do wielkiej rzadkości, mało kto odważy się przekroczyć niewidzialną linię zachowań poprawnych.

Ukoronowaniem tego wątku w moich przygodach festiwalowych była zeszłoroczna, warszawskojesienna prezentacja utworów klasyka muzyki konkretnej - Pierra Henry'ego. Może i to niebywałe, ale po grubo ponad godzinie słuchania koncertu "na głośniki" (rozstawione na scenie i wokół widowni, w dużych ilościach i w szczególnie przemyślny sposób), sterowanego przez przygarbionego, brodatego Kompozytora z komputerowego stanowiska umieszczonego w środku audytorium, absolutnie nie miałem dość. Przeciwnie - chciałem więcej! A Henry to człowiek związany z muzyką konkretną i elektroniką od samego początku - można by dziś wręcz powiedzieć, że muzyka konkretna to on. Dziesięciolecia spędzone na studyjnej, benedyktyńskiej pracy z dźwiękami "naturalnymi" zaowocowały w jego przypadku dziełami tak złożonymi i zaawansowanymi, tak odległymi od początkowej naiwności niektórych dziełek Pierra Schaeffera (u boku którego zaczynał i terminował), tak przy tym odrębnymi i oryginalnymi, autonomicznymi wobec wszelkich nurtów muzyki akademickiej i elektronicznej, że aż po prostu nie mogą one nie zachwycać. Wyobraźnia i metody Henry'ego pracują, jako się rzekło, zupełnie inaczej niż u akademickich kompozytorów (powiedziałbym, że są to bardziej dźwiękowe filmy, niż symfonie czy sonaty) - i nie jest chyba przypadkiem, że muzyka konkretna, notowana we wszelkich słownikach i podręcznikach o muzyce współczesnej, była dziełem w zasadzie "ignorantów" z zapałem, ludzi bez formalnego wykształcenia muzycznego (Schaefffer był inżynierem). Wnioski narzucają się same: formalne wykształcenie muzyczne było (i bywa nadal) przeszkodą w wykorzystaniu niezwykłych możliwości muzyki konkretnej i elektronicznej, mającej dziś swój "oddolny" odpowiednik w postaci laptopowej elektroniki, muzyki noise itp. (niekiedy jest to alternatywa na znakomitym poziomie!). Muzyka konkretna jest w zasadzie nowym rodzajem sztuki, przyniesionym przez wiek XX - obok choćby filmu, jazzu i muzyki rockowej (i zasługuje na równie duże zainteresowanie teoretyków kultury!). I tak jak to nie literaci i ludzie teatru stworzyli film - tak nie "akademiccy" kompozytorzy stworzyli autonomiczną i zaawansowaną muzykę konkretną, noise itp. (ogólnie opartą na dźwięku "naturalnym" i na szumach). Problem w tym, że przez długie dziesięciolecia dostęp do studiów elektronicznych miało wąskie grono tych właśnie kompozytorów. Bogu trzeba dziękować, że we Francji drogę do rozwoju tej muzyki utorowało sobie dwóch panów Piotrów spoza tego światka - Schaeffer i Henry. A także za Roberta Mooga - wystarczyło, że rzucił na rynek przenośne syntezatory dostępne dla niemal każdego, a natychmiast powstały pierwsze prywatne "studia elektroniczne", zwłaszcza w Niemczech, gdzie w efekcie powstała Kosmische Musik - jeden z najbardziej wpływowych gatunków muzyki "rozrywkowej".

By być uczciwym należy odnotować, że wspomniane formalne wykształcenie, oparte w przytłaczającej większości na słuchaniu i obrabianiu (zestawianiu) dźwięków o określonej częstotliwości, wcale w tworzeniu wybitnej i twórczej muzyki konkretnej/elektronicznej nie musi przeszkadzać. Jeden przykład już mieliśmy - David Berezan. Drugi, to wykształcony kompozytor i pianista niemiecki, Thomas Lehn. Wydaje płyty z elektroniką robioną na syntezatorze analogowym - i są to genialne płyty. Udziela się w środowiskach muzyki free improv, m.in. u boku legentarnego Keitha Rowe.

Co do recepcji muzyki konkretnej, także najnowszej, alternatywno-noizowej - polecam poświęcony jej numer pisma Glissando. Zbiór tekstów zupełnie bez precedensu na naszym ryneczku pism muzycznych.

"Radykał, ale sympatyczny" (z filmu) Szczerzy przyjaciele wolności są niezmiennie czymś wyjątkowym. (Lord Acton)

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (28)

Inne tematy w dziale Kultura