Także wiemy już, że ubóstwo gatunków morskich (nie tylko ryb) rekompensują w jakimś stopniu ryby słodkowodne, czy też dwuśrodowiskowe (skoro troć, czyli po prostu morski pstrąg, jest gatunkiem wędrownym, dwuśrodowiskowym - to dlaczego nie zaliczyć do tej kategorii podobnie wędrujących na tarło morskich leszczy i płoci?). Niewielką rekompensatę dostajemy także w postaci pewnej puli gatunków, ciekawostka: słonawowodnych. Są to jednak przeważnie jakieś drobiazgi ledwie widoczne gołym okiem, w rodzaju planktonowych skorupiaczków i, kolejna ciekawostka: małżoraczków, będących rodzajem maleńkich (ok. 1 mm) małżyków z odnóżami i oczkami. Szczególną ciekawostką jest występowanie w naszym morzu gatunków słonawowodnych typowych dla ujść wielkich rzek arktycznych - uważa się, że trafiły do nas w powolnym procesie przenikania via Jezioro Ładoga. Zaopatrzywszy się w odpowiednią literaturę, siateczki do połowów, mikroskop i kilka preparatów (do konserwacji, ale i tzw. prześwietlania preparatów - umożliwiającego oznaczenie gatunku na podstawie budowy wewnętrznej) można rozpocząć zabawę w mikroprzyrodnika bałtyckiego. O pozyskiwaniu i rozpoznawaniu trzech występujących u nas gatunków krewetek/garneli (prawns/shrimps) już pisałem (patrz tag 'skorupiaki') - i właśnie one będą na początek najlepszym i najatrakcyjniejszym obiektem badań.
Innymi charakterystycznymi skorupiakami są niewielkie lasonogi, zwane przez muszkarzy z łacińska myzidami (mysis; typowa muszka udająca myzidę to bury tułowik z odrobiną czegoś błyszczącego przewinięty króciótkim palmerem z pióra koguta grizzly). Konkretnie tą wędkarską myzidą jest lasonóg wielki (Mysis mixta), osiągający całe 30 mm długości - widać, z jakim kalibrem mamy do czynienia: on jest "wielki"! Podobne wielkością do lasonogów, ale całkiem inne w pokroju ciała, są liczne gatunki kiełży - wśród nich m.in. zatokowy, bałtycki i oceaniczny (największy). Kiełże także już opisywałem we wspomnianej notce dotyczącej skorupiaków. Skorupiakiem dużym, szczególnym i znaczącym jest w Bałtyku podwój wielki, podobno relikt epoki lodowcowej, którego jednak trudno znaleźć na przybrzeżnych płyciznach. Żyje raczej głęboko, na kamiennym dnie, gdzie jest pasjami pożerany przez dorsze. Ogólnie dorsze żerują albo na śledziu, albo na skorupiakach, konkretnie podwojach (przebywając w pobliżu brzegu żywią się natomiast tobiaszami - ale o tym wspomnimy osobno). Podwój jest z wyglądu jakby wielką, osiągającą bodaj 7-8 cm długości stonogą (także skorupiak! - nazywa się właściwie prosionek) z dodatkowym, ostro zakończonym przydatkiem z tyłu ciała. Żyje w Bałtyku jeszcze kilka gatunków "raczków" podobnych do podwoja, jednak są one już dużo mniejsze i nie tak złowieszcze z wyglądu (m.in. podwoik bałtycki). Kilka gatunków niewielkich robalo- czy stonogopodobnych skorupiaków możemy znaleźć szperając wśród przybrzeżnych alg czy koło drewnianych palików. Z kolei w mokrym, przybrzeżnym piasku znajdziemy przejrzystego, skaczącego "raczka" przypominającego kiełża - zmieraczka plażowego.
Wymieniliśmy bodaj dwa gatunki ze słowem "bałtycki" w nazwie - i tu znów dochodzimy do zagadnienia małej liczebności gatunków występujących w naszym morzu. Ponieważ morze nasze jest szczególnie młode, nie powstało zbyt wiele gatunków endemicznych, typowych dla tego akwenu. Wszystkiego tego jest ledwie garstka i są to jakieś dorbne skorupiaczki czy małże, różniące się szczegółami i niuansami od swoich krewnych z Morza Północnego - daleko od "pnia" nie odeszły. Z kolei gatunki typowo morskie owszem, przenikają do Bałtyku wraz z silniej zasoloną wodą napływającą przez cieśniny Duńskie - jednak ta bardziej słona woda "leży" sobie przez długi czas w głębszych warstwach (zjawisko halokliny: bardziej zasolona woda jest cięższa), gdzie szybko kończy się tlen. W ten właśnie sposób większość gatunków słonowodnych szybko kończy w Bałtyku swą karierę.
Mówimy o zwierzętach, szczególnie chętnie o rybach (akurat dziś o nich mało), ale nie sposób nie wspomnieć o słynnym naszym glonie, koronnym plechowcu bałtyckim - o morszczynie. Znajdujemy czasem na plaży fragmenty jego plechy, z harakterystycznymi inkluzjami (pęcherzykami) gazu, z których po zasuszeniu mamy rodzaj maleńkich ping-pongów (dzieci je lubią). Trzeba wiedzieć, że te szczątki pochodzą przeważnie gdzieś z Estonii, ewentualnie z Zachodu - u nas morszczyn praktycznie nie istnieje. Było go kiedyś wiele w Zatoce Puckiej, ale po pierwsze przerobiono go całego na agar (rodzaj odżywki), a po drugie zatoka ta przeszła fazę totalnej degradacji ekologicznej. Gdy jakość wody się poprawiła ryby wróciły, ale już morszczyn nie. Prowadzi się obecnie jakieś programy i badania nad ponownym zadomowieniem morszczyna na polskim wybrzeżu. Bez prawdziwych, podwodnych łąk, szczególnie właśnie morszczynowych, polski Bałtyk jest w znacznej swej części faktycznie piaskową pustynią, ożywającą okresowo w związku z migracjami ryb (trocie jesienią i wiosną, belony w maju itp.). Nic dziwnego, że wielką rzadkością jest u nas ujrzenie foki - trzymają się północnych wybrzeży, gdzie mają skały, wysepki i odosobnione miejsca. Na naszych piaskach czułyby się jak na patelni. Podobnie działa brak roślinności podwodnej na całą plejadę różnych innych gatunków - wśród nich jest niewielka, śmieszna rybka o nazwie pocierniec, coraz rzadsza. Inni mieszkańcy łąk podwodnych to wężynki i iglicznie, przezabawne rybie stwory spokrewnione z konikami morskimi. Większośc z nas nigdy ich nie zobaczy, bo nasze piękne piaski to dla nich ponura pustynia.
CDN.
"Radykał, ale sympatyczny" (z filmu) Szczerzy przyjaciele wolności są niezmiennie czymś wyjątkowym. (Lord Acton)
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Rozmaitości