Ze wspominanym tu niekiedy Michałem Mendykiem, ciekawym publicystą i wydawcą muzycznym, prawdopodobnym przyszłym autorem znakomitych książek o muzyce XX wieku (w jego planach zapowiadają się znakomicie), łączy mnie pewna osobliwa fascynacja z lat młodości: fascynacja muzyką elektroniczną, el-muzyką - zwłaszcza w wydaniu niemieckim, zwanym Kosmische Musik. Nie wspominałbym człowieka z imienia i nazwiska, bo przecież nie o nim ten tekst - ale jest on, można powiedzieć, współtwórcą idei i przemyśleń, które tutaj spróbuję przedstawić; najwłaściwsze sformułowania i pomysły na zdefiniowanie fenomenu Kosmische Musik wyłaniają się zawsze z naszych rozmów, zwłaszcza gdy jeszcze sobie puścimy Klausa Schulze w samochodzie. A jak sobie puścimy żywiołowy free jazz (np. słynną koncertówkę formacji NRD), to nic nie gadamy, tylko rozkręcamy głośność na full, otwieramy okna i zadajemy szyku po mieście, robiąc z upodobaniem tzw. wiochę.
Człowiek, który nigdy nie wyrósł z "fanowstwa" el-muzycznego robi przykre wrażenie, cechuje go pewien niedorozwój gustu muzycznego. Jedyne, czego słucha - to el-muzyka, osobliwie ta zapodana przez redaktora Kordowicza; i wszystkiego jest w stanie słuchać, nawet zupełnie marnej szmiry - byle to tylko była el-muzyka. Jeśli tylko muzyka jest "el", i jeśli jeszcze robi ją Edgar Froese (lider Tangerine Dream) - to jest ona dobra z definicji. Nieważne, że dzisiejsze produkcje pana Froese to wyjątkowo sztampowy, rozpaczliwie trywialny rock instrumentalny - Froesego się kocha - i już, i to jest "muzyka elektroniczna" - bo tak. Podobnie fan rocka szanuje, przynajmniej trochę, dziesiątki błachych, odtwórczych wykonawców - no bo to jednak jest rock, coś "autentycznego" - a ma w pogardzie cokolwiek z muzyki popularnej, co rockiem nie jest - choć wyrafinowaniem muzycznym, brzmieniowym czy kompozytorskim, bije na głowę dziesiątki zespołów rockowych, których płyty nasz fan ma w domu. Najogólniej, obowiązuje tu podział na podwórka - nasi są dobrzy, ci z drugiego podwórka to śmiecie, głupole, ewentualnie nieszkodliwe naiwniaki, co nie wiedzą, co jest dobre i "prawdziwe".
Powyższy przydługawy akapit nie jest tu może niezbędny - chodziło mi o pokazanie, jak działa "rynek muzyki popularnej" - w której twórczośc ambitna, prawdziwie artystyczna i wysokiej próby, wyrasta poand przeciętność na kształt wysepek wulkanicznych, wyniesionych ponad ocean przeciętności i mierności artystycznej. Ktoś, kto z el-muzyki wyrósł to dostrzega - tę przeciętność, mierność, i te małe wysepki. Wie już, że rytmy i melodie na Trancefer, wyróżniającym się albumie Klausa Schulze, są mało wyrafinowane, dość w istocie "tępe" - ale że choćby dzięki niezwykłej barwie brzmień opracowanych przez jego twórcę, ni to organowych, ni wokalnych, ni jakby szumiących - spowija go specyficzny nastrój, niesie on pewną wartość dodaną, i to stricte artystyczną. Albo choćby album Timewind - być może bez tej dozy sentymentu, jakim go darzę, wyłącznie by mnie on zanudzał - ale tymczasem przenosi mnie on w inny świat, gdzieś poza czas - choć w wielu elementach nie jest wcale mocnym dziełem muzycznym. A słynna 4-głosowa fuga na smyczki zamieszczona na albumie X jest zupełnie prostacka, elementarna - ale album zyskuje coś ważnego także dzięki tej fudze. Nie są to Himalaje Sztuki, ale atole i wysepki wulkaniczne też mają swoją urodę.
Z tą Kosmische Musik jest tak, że jej fani i znawcy stanowią wśród młodzierzy jakiś tam skromny promil - ale mają oni słuszność twierdząc, że prawdopodobnie nie było w historii muzyki popularnej bardziej wpływowego gatunku. To właśnie grupka niemieckich muzyków, którzy dorwali w swe ręce cacka pana Mooga, opisała i zdefiniowała swą twórczością przestrzeń, w której rozwijała się WSZELKA muzyka oparta na syntezatorach: wszelki elektroniczny pop, new romantic, wszelkie techno, trance i electro - choć oczywiście miały one i swoje własne impulsy, które powołały je do życia - ale właśnie do życia w TEJ przestrzeni.
Nie jest przypadkiem, że te podwaliny dla wszelkiego przyszłego użycia syntezatorów i elektroniki w muzyce popularnej położyli muzycy w gruncie rzeczy rockowi: taki Klaus Schulze spisywał się wcześniej dobrze w roli perkusisty Ash Ra Tempel, a zespół Kraftwerk, jeszcze pod inna nazwą, nagrał, nim stał się gwiazdą i emblematem własnej odmiany elektroniki, co najmniej dwie klasyczne płyty niemieckiego, poszukującego rocka (krautrock) - który doczekał się z kolei swego odkrycia i wywarł wielki wpływ na współczesnośc w latach 90. (postrock). Nie mogli to być ani muzycy klasyczni, ani stricte jazzowi - krótko mówiąc, żadni muzycy kształceni akademicko. Jak już kiedyś wspominałem, red. Mendyk prowadzi z innym redem spór o to, czy zapętlające się w nieskończonośc "patterny" (ostinata) Klausa Schulze i Tangerine Dream należą do rocka, czy raczej do minimalu, będąc formą jego przeszczepienia na grunt Europy i, przy okazji, muzyki popularnej. Spróbujmy rzucić nieco światła na to zagadnienie.
Po wejściu na rynek przenośnych syntezatorów, umożliwiających szeroki dostęp do elektronicznego dźwięku rzeszom amatorów (choć pamiętajmy, że były to jednak instrumenty bardzo drogie - ale jednak dostępne "z ulicy", w przeciwieństwie do wcześniejszych, eksperymentalnych studiów elektronicznych), pojawiło się zrazu mnóstwo nagrań z syntezatorowymi opracowaniami popularnych dzieł klasyki. Dlaczego pierwsza faza zapoznawania się "szerokich mas" muzyków z syntezatorami i elektronicznymi brzmieniami przybrała właśnie taką postać? Odpowiedź wydaje się brzmieć: bo nie mieli nic innego do grania - nie było gotowej FORMY dla muzyki elektronicznej w jej wersji popularnej. Muzycy rozkochani w nowych zabawkach znajdowali więc ujście w tym, co mieli zawsze pod ręką - i co dawało im jakąś radość z grania i poznawania nowych instrumentów.
Jednocześnie w rocku niemieckim, konkretnie w twórczości grupy Can założonej przez Holgera Czukaya (urodzonego w Gdańsku, autora wielu udanych i ważnych płyt) pojawiły się inklinacje, które łatwo rozpoznać jako wpływ minimal music na rocka - tego minimalu spod znaku Terry Riley'a. Czukay rozpoczął w ten sposób daleką podróż, omijając szerokim łukiem barokowe wybryki i upadki swych kolegów z Zachodu (anglosaskiego), a skupiając się na przestrzeni, rytmie, powtarzalnych figurach, minimalistycznej formie i surowej, chłodnej ekspresji; za nim poszło wielu - czasem bardziej "barokowych" lub bardziej "gorących", ale zawsze "teutońskich" muzyków. Po latach odkryto te tuziny muzyków i to, co po sobie zostawili, jako najciekawsze zjawisko w muzyce rockowej chudych lat 70.
Wśród nich byli i nasi bohaterowie - Schulze, Froese, Schnitzler, Kraftwerk. Zresztą, powyższy obraz "przewodnictwa" Czukay'a jest mylący - raczej mieliśmy do czynienia z jakąś "symultanicznością", choć Czukay pozostaje postacią symboliczną. Tak właśnie popularna muzyka elektroniczna znalazła dla siebie formę: minimal - i tak właśnie powstał najbardziej może wpływowy gatunek muzyczny XX wieku: Kosmische Musik.
"Radykał, ale sympatyczny" (z filmu) Szczerzy przyjaciele wolności są niezmiennie czymś wyjątkowym. (Lord Acton)
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Kultura