kaminskainen kaminskainen
93
BLOG

Jeszcze o słuchaniu Lutosa

kaminskainen kaminskainen Kultura Obserwuj notkę 2

Właściwie to przyszło mi do głowy, by popisać o zjawisku "nucenia się" muzyki, której wcześniej sobie posłuchaliśmy. Potrafią zapaść w pamięć i prześladować nas całymi dniami błache i mdłe melodie radiowe - ale nie tylko. Zdarza się, że zapadają i uporczywie się nam odtwarzają struktury tak złożone i wyrafinowane, jak to tylko możliwe. Pamiętam, jak kiedyś całymi dniami gwizdałem sobie jeden fragment z Griseya - a ostatnio prześladują mnie kawałki Lutosa, których słuchałem sobie w samochodzie. Są to utwory doskonale mi znane i w wyśmienitych wykonaniach, wydane niegdyś na kasecie. Najlepsze (słabo)dostępne wykonanie III Symfoni (NOSPR), równie wspaniały Łańcuch III oraz cudownie perliste (ekhm) wykonanie Partity na skrzypce i fortepian, dosięgającej wyżyn niegdyś odkrytych przez innego Polaka - Szymanowskiego, w Mitach oczywiście. Wydaje mi się, że pomiędzy tymi dwoma gigantami nic równie groźnego i wspaniałego w naszej literaturze piano-wiolinistycznej nie było.

Że Partita się nuci to jasne - cieńka faktura, tylko dwa instrumenty, jeden śpiewnie zawodzi, drugi podbija to niesłychaną, złożoną ale klarowną strukturą, by pieśń miała gdzie mieszkać. A to wszystko podbite jeszcze barokiem, bardziej niż gdziekolwiek indziej u Lutosa. No nuci się, jasne - bo mocna struktura. Mam w ogóle taką teorię, że siła rzeczywista dowolnej muzyki polega na mocnej strukturze. Ktoś raz zaprotestował, że melodia jest tajemnicą - że to jest jej istota, a nie struktura jakaś. A ja na to, że właśnie chwytliwa melodia jest mocną strukturą właśnie - i dlatego jest chwytliwa. Że relacje następstw wysokości dźwięków, wartości rytmicznych, temp itd. są mocno określone i wyraziste: mocne. Strukturalnie.

Nie dziwi więc, że tak wyraziste i zdeterminowane kształty, jak te dźwiękowe amfilady Partity, utrwalają się błyskawicznie w pamięci i grają potem w domu, w biurze i na ulicy - w głowie sobie grają. Samoodtwarzają się, samą mocą swego pędu, czy tej żelaznej logiki, która wiedzie od pierwszych do ostatnich dźwięków. Jest w pewnym sensie czymś niezwykłym, że tak dokładnie słyszę w głowie tak zagęszczone, złożone struktury - dziesiątki dźwięków w parę sekund (pianista używa 10 palców!) - wszystkie słyszę dokładnie jak w nagraniu, w pionie i w poziomie. Jest to możliwe tylko dzięki temu, że dźwięki te tworzą niezwykle sugestywne struktury, budowane na tym, na czym polega percepcja wszelkiej muzyki, nawet discopolo - tyle, że złożone, budujące naszą percepcję i wrażliwość muzyczną, a nie snujące się gdzieś po najbardziej udeptanych ścieżkach tego, co wszyscy znamy z popowych przebojów - co sączy się z radia i zatruwa nas później obijając się po głowie przedwczorajczym refrenem.

Ale już to, że III Symfonia i Łańcuch III działają tak samo - to już mnie zadziwia, o ile jeszcze Partitę jakoś tam "wyjaśnię". Pierwsze zetknięcie z "dorosłą" symfoniką Lutosa jest dla niewprawionych słuchaczy nielada dziwowiskiem, a może i szokiem: odnieść można wrażenie, że jest to coś jak "muzyka w proszku": rozbiegana, pokawałkowana, niestabilna, widmowa i wiotka; tu ktoś walnie w kotły, tu pójdzie jakaś melodia trąbki, tu nagle mamy blok dźwiękowy złożony z piłujących jak oszalałe smyczków, albo gardłujących dęciaków (oczywiście ad lib). I jak trudno doczekać się na jakąś "płynną akcję", na jakiś konkret, jakieś tutti - żeby w końcu cała orkiestra coś do rzeczy zatrąbiła! Coś więcej, niż czterokrotnie powtórzony dźwięk e! A tu guzik - ciągle te fragmenty, frazy, pojedyncze i pogrupowane instrumenty podają sobie motywy i struktury, te jakoś tak krążą, krążą - i co z tego wynika?

Ano, jakimś cudem wynika z tego cholernie wiele! Trzeba jednak wyjść poza to pierwsze stadium znajomości z muzyką Lutosa - poza to stadium fimlu w nieznanym języku, czy filmu, który wydaje się niemy - a WCALE taki nie jest. Niestety, nie odbędzie się to inaczej, jak na drodze wewnętrznej przemiany słuchacza. Tak: wewnętrznej, duchowej przemiany. Już po tej przemianie NIEMOŻLIWYM jest wyobrażenie sobie symfoniki Lutosa jako muzyki "mętnej", "chaotycznej" czy "pozbawionej formy" - przeciwnie, solidna konstrukcja dzieła, wyraźna dramaturgia i uparte dążenie do zamknięcia dźwięków w uporządkowanym uniwersum na naszych dzisiejszych rozstajach sztuki to bodaj najwybitniejsze walory tej muzyki. Kto przemianę przeszedł - ten po prostu to WIE i WIDZI - i jest w tej wiedzy niezachwiany.

Pisałem, że mnie te dzieła orkiestrowe ciągle zadziwiają - właśnie tym, że "się nucą" tak dokładnie i wyraźnie. Partita jest brzmieniowo i fakturalnie jednak monolityczna, jej labirynty i amfilady są jednak kameralne, do ogarnięcia wzrokiem - a dzieła orkiestrowe sprawiają wrażenie rozbiegania, nieciągłości i chaosu - ale już wręcz kosmicznego, nieogarnialnego. Jest czymś zagadkowym i niesamowitym, że "taka muzyka", nagle trafiająca na podatną glebę, czyli po prostu na umysł słuchacza, który zdołał się "przestawić", który dopuścił do siebie ten świeży powiew - czy, mówiąc po Jungowsku - zobaczył nagle prawdziwy kosmos za tandetnymi malowidłami próbującymi kosmos naśladować (jest to cecha sztuki najwyższego lotu) - że "taka muzyka" nagle integruje się sama w sobie (oczywiście w odbiorze słuchacza - tylko tam istnieje, jako przeżycie słuchacza, i tak to rozumiał Lutosławski) - jej pozornie rozbiegane elementy zazębiają się, swobodnie z pozoru powiewające tasiemki i niteczki okazują się tworzyć silne sploty, które prowadzą z żelazną logiką od wstępnej prezentacji materiału i swobodnej, lekkiej rozgrywnki - poprzez zagęszczanie i konkretyzowanie pewnych przewodnich myśli - zawęźlenie otwierające właściwy dramat muzyczny - aż do finałowego wygaszenia i pełnej satysfakcji słuchacza. Satysfakcji estetycznej, artystycznej - najwyższego lotu, lotu kosmicznego. Drugi taki kompozytow w XX wieku się, moim zdaniem, nie przytrafił.

---

PS. Bardzo proszę o niewpisywanie komentarzy o tym, jaka to muzyka współczesna jest niezrozumiała i głupia - będę kasował bez litości. Ten tekst jest rodzajem dociekania i wyznania, i dotyczy spraw dla mnie "świętych" - nie będę więc tu tolerował komentarzy, które mnie już lata temu obrzydły, i które tu bym odebrał jak włażenie w brudnych walonkach do przestrzeni dla mnie uświęconej. Jeśli ktoś się nie zgadza - niech zamilknie. Tym razem.
.

"Radykał, ale sympatyczny" (z filmu) Szczerzy przyjaciele wolności są niezmiennie czymś wyjątkowym. (Lord Acton)

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (2)

Inne tematy w dziale Kultura