Jak już pisałem pod wczorajszą notką, moje uwagi o Hendrixie są czymś w rodzaju "wspomnień dociekliwych", mających na celu ukazanie niezwykłości tego muzyka. Nie ukazanie "całej niezwykłości" - bo wówczas można notce zarzucić np. brak odniesień do rocka psychodelicznego oraz nadmierne uwypuklenie wątku jazzowego; to nie notka encyklopedyczna, tylko rodzaj dociekania: dlaczego Hendrix MNĄ wstrząsnął? Takie postawiłem sobie zadanie, a czy się wywiązałem - każdy sam oceni, jeśli ma na to ochotę.
Ktoś mógłby znów powiedzieć: jakim prawem piszę bardziej o sobie, niż o Hendrixie, wielkim muzyku? Dlaczego stawiam się w pewnym sensie powyżej niego? Odpowiedź jest prosta: prawem Gombrowicza, a także Lutosławskiego. By pisać z życiem o sztuce, a nie przynudzać i spuszczać gaz z balonu - trzeba pisać o sobie w zetknięciu z tym dziełem (tu: dziełem Hendrixa, traktowanym jako całość). Lutosławski ująłby to z grubsza tak: skoro interesuje mnie zagadka niezwykłego oddziaływania jakiejś muzyki na słuchacza, to powinienem o niej pisać oczywiście z perspektywy słuchacza. I to jest MOJA perspektywa - znam muzykę tylko jako słuchacz ten-oto, a nie jakiś inny słuchacz, konkretny lub wyobrażony. Jedyna zatem droga do wyjaśnienia siły muzyki wiedzie przez własne doświadczenie słuchacza - i tak tylko można próbować o tym napisać.
Co oczywiste, ukazanie niezwykłości czyjejś twórczości nie może polegać na tym, że podajemy nazwę gatunku (tu: muzycznego), do którego zdaje się ona należeć lub który - jeszcze lepsze! - dany artysta sam od podstaw stworzył (np. Charlie Parker i be bop). Przypomina to sławnego cyklopedyka Stanisława Lema, wyśmiewającego chorobę umysłu zwaną intelektualizmem. Otóż gdy intelektualista zobaczy zwierzę chodzące ciągle w kółko to owszem, zaduma się nad tym dziwem, ale gdy tylko wymyśli dla niego nazwę "cyklopedyk" - cały niepokój jest zażegnany. Odtąd na pytanie "dlaczego to zwierzę chodzi w kółko" odpowiada "bo to cyklopedyk" - i załatwione.
Nie zależało mi zatem ani na zaszufladkowaniu, ani nawet na przybliżonym określeniu tzw. przynależności gatunkowej muzyki Hendrixa - bowiem nazywactwo do niczego nas nie zbliża. Oczywiście muzyka Hendrixa przynależy do rocka w zasadzie w całości - to nie podlega dyskusji i o tym też nie pisałem - bo i o czym? Natomiast już sam tytuł notki (całej serii notek) wskazuje, że próbuję ugryźć wybrane zjawiska muzyczne z perspektywy ESTETYKI. Tu leży bowiem klucz do sprawy, czy inaczej: tu znajduję pojęcia i metafory, które pozwolą mi o przedmiocie coś istotnego powiedzieć.
Stąd zatem odniesienia do jazzu - bo mówiąc o ESTETYCE rocka i jej rozwoju, akurat o jazzie nie sposób nie wspomnieć, i to obszernie. Patrząc na historię muzyki "alternatywnej" (tej o korzeniach afroamerykańskich w tym przypadku) z ESTETYCZNEGO punktu widzenia dostrzegamy bowiem, że ROCK był najpierw ni mniej, ni więcej, tylko etapem w rozwoju BLUESA (pierwszym rockmenem był muzyk czysto bluesowy, Chuck Berry), a następnie - w czasach rozimprowizowania, psychodelii i Hendrixowskiej syntezy - stał się częścią historii JAZZU. Po Hendrixie, i dzięki jego wielkiej sztuce, rozwinął się jazz-rock Milesa Davisa, Mahavishnu Orchestra i szeregu immych formacji. Rock nie stał się jazzem! - ale stał się ponad wszelką wątpliwość częścią jego historii. Co nie przeszkadzało mu oczywiście rozwijać się dalej samopas, bliżej lub dalej od jazzu i bluesa, i dostarczyć nam jeszcze wiele frajdy, która trwa po dziś dzień!
Rozumieją te prawidłowości doskonale najbardziej przenikliwi komentatorzy jazzu i rocka, tacy jak Piero Scaruffi i wspomniany wczoraj J. E. Berendt - i nigdy nie ukrywałem, że jestem u nich zadłużony. Mimo wszystko jestem chyba raczej oryginalnym blogerem, prawda?
:))
"Radykał, ale sympatyczny" (z filmu) Szczerzy przyjaciele wolności są niezmiennie czymś wyjątkowym. (Lord Acton)
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Kultura