Nie, nie chodzi o dzieło Goethego - tylko o przedziwny zespół niemiecki o tej nazwie. Zespół jest klasykiem tzw. krautrocka (specyficzny rock niemiecki właśnie, obsesyjnie rytmiczny i szorstki, minimalistyczny i niezmiernie, okazało się, wpływowy), z klasycznymi albumami nagranymi w latach 70. oraz - zupełnie współcześnie, po reaktywacji zespołu w roku bodaj 1997 i ponownym wkroczeniu na scenę wystrzałowym albumem you know faUSt. Znaczy się, był to pierwszy po dłuższej przerwie, pełnowymiarowy materiał studyjny... bo zespół w latach 90. owszem, działał, a nawet zasypywał nas płytami; ponadto płyta ta uchodzi za jakby przełomową, zrywającą zupełnie z wcześniejszą tradycją faustowskiego grania - słowem, uchodzi za właściwy początek Nowego Fausta, słusznie bądź nie.
Ale cóż to za wystrzałowość! Czy się puści tę płytę, czy którąkolwiek inną - wrażenie jest podobne. Jakby jakiś super-awangardowy ensembl połączył siły z najbardziej amatorską kapelą punkową w okolicy (słuchałem amatorskich kaset takich jamujących, jazgotliwych kapel, słyszałem jakieś próby - to wiem; sam odstawiłem raz taką zajebiaszczą improwizację na elektryczną gitarę hawajską z efektami (przester, delay, chorus) - niestety miałem tylko jednego, jakże wdzięcznego słuchacza). To bębnienie, te sola gitarowe, przejścia perkusji - no miodzio! Brzmi to wszystko, jakby sobie po pierwsze robili jaja z "normalnych" zespołów, a dopiero po drugie - jakby robili muzykę. Wyśmienicie im te jaja wychodzą. Co do tych solówek - przypuszczalnie zagrałbym lepsze, niż te, które można usłyszeć na albumie you know faUSt(powiedzmy, że po tygodniu ćwiczeń). A jednak album jest fantastyczny! Jak to możliwe?
A jakoś tam. Nie ma tu się co za bardzo wymądrzać. Starczy wiedzieć, że dzieła (albumy, koncerty) Fausta są potężne, wspaniałe i wyzwalające, że słucha się ich znakomicie. Że to klasyki na miarę jakiegoś Coltrane'a, choć, rzekłbym, na innej zupełnie płaszczyźnie. Dadaistyczno-punkowate (w duchu!) klasyki. Ci muzykanci nie mieli zbyt wielkich umiejętności technicznych - za to wspaniale korzystali z wyobraźni; sama wyobraźnia nie pozwala pokonać pewnych progów, do których potrzeba nieco wprawy instrumentalnej czy kompetencji kompozytorskich - ale kto by się tym przejmował mając do dyspozycji wspaniałą, dziecinną wyobraźnię! (A także studio nagrań i pewną znajomość tej materii - kluczową dla dorobku Fausta, dla którego "studio" jest "instrumentem"; chyba całkiem niegłupio zestawiam sobie awangardowego rocka bardziej z filmem, niż z muzyką klasyczną). Patrzę na rysunki mojej córki (6 lat) i wolę te patrzenia od wizyt w galeriach współczesnych, a nierzadko i nawet niewspółczesnych. No i tak samo wolę pełen wyobraźni, dostojno-ponury, faustowski "prymityw" od wielu średnio udanych czy po prostu przeciętnych dzieł uczonych kompozytorów, wykonywanych przez doskonałych instrumentalistów; jakże one bywają nudne!
Zawsze uważałem, że rockmani, tacy jak Faust, ratują honor sztuki współczesnej. Po galeryjnym kiczu naszych czasów nic nie zostanie - a płyty Fausta, choć tak zgrzebne i naiwne (i w tym ich urok), przetrwały już niemal cztery dziesięciolecia i brzmią tak samo dobrze. Dziś 40 lat to bardzo dużo - więc, paniepanowie: czapki z głów! Oto Faust!
"Radykał, ale sympatyczny" (z filmu) Szczerzy przyjaciele wolności są niezmiennie czymś wyjątkowym. (Lord Acton)
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Kultura