kaminskainen kaminskainen
302
BLOG

Zestetyzowana antyestetyka terroru pana Albiniego

kaminskainen kaminskainen Kultura Obserwuj notkę 5

Jakoś szczególnie nie przepadałem za wczesnymi produkcjami Steva Albiniego, czyli albumami kultowej formacji Big Black (płytki pod wspaniale złowieszczymi tytułami w rodzaju Songs About Fuckingi The Hammer Party). Za to przeprosiłem się z Albinim po wysłuchaniu jego finalnego produktu, czyli formacji Shellac. Mniejsza z tym, że ci ludzie zwyczajnie dobrze grali (wcześniej bywało topornie) - płyty Szelaka brzmią nie tylko profesjonalnie, ale też coś tam jeszcze nowego "wionie w kalesonie", być może na skutek pewnej autorefleksji, co zdawał się sugerować pewien krytyk (mianowicie Scaruffi). Oto muzyk, którego twórczośc to "czyste mdłości", brud zebrany z wielkomiejskich ulic i skrupulatnie poporcjowany w natarczywe miniatury rockowej przemocy (jak ktoś u nas pisał o płytach The Jesus Lizard - formacji zresztą stylistycznie "zależnej" od dorobku Albiniego) - snuje, obok czy w ramach tych mdłości, refleksję na temat swej misji i miejsca tej "muzyki abominalnej" w świecie i sztuce. Może to brzmieć naciągacko i "akademicko" (czy raczej "łakademicko", jak "teoria chałosu") - ale takie właśnie słowa zdają się utrafiać, gdy myślę o tym, co różni wczesne nagrania Albiniego od tych dojrzalszych. Nie mamy już w nich li tylko łomotu - tu łomot staje się formą artystyczną. Jest w tym po prostu rodzaj napięcia, które niezwykle podnosi te albumy artystycznie, i które przypisuję wyżej wyłuszczonym, niejasnym przyczynom.

Ogólnie to ma ten Albini łeb na karku - tak też myślę, znaczy z podziwem, gdy słucham Szelaka. Muzycznie to jest czysty terror i łomot, ale tę łomotliwośc należy rozumieć dosłownie: nie chodzi po prostu o hałaśliwość czy jakiekolwiek przenośne znaczenie. Muzykę tę dominuje perkusyjny łomot nad łomotami, perkusista wali chyba z całej siły najgrubszymi dostępnymi pałkami, no i z dużą częstotliwością. Reszta instrumentów napiernicza równo z bębnami, ale głośność i zgiełkliwość nie jest celem samym w sobie, to nie młodzieżowy metal, w którym zespoły ścigają się kto zagra głośniej i szybciej. Powiedziałbym, że Szelak grał na wczesnych płytach maksymalnie zbrutalizowanego rocka całkiem dobrze osadzonego w bluesie, o surowym, naturalistycznym brzmieniu, i z pewnym sznytem "barbarzyńskiej kameralistyki". Albini śpiewa, czy bardziej deklamuje, raczej beznamiętnie i zimno - nawet, gdy zaczyna krzyczeć. Sam nazywa swoją muzykę minimal rockiem, co jest w tym przypadku dużo trafniejsze od dziennikarskich określeń noise rock i math rock. Rock ograniczony do niezbędnego minimum, do samej esencji - i do tego brutalny i naturalistyczny. Oto cała wielka mądrość o muzyce Albiniego, jednego z najbardziej wpływowych muzyków lat dziwięćdziesiątych (zwłaszcza jako inżyniera dźwięku, który pomógł się narodzić, wg. swobodnych szacunków, około tysiącu albumów).

Wspomniałem o bluesie i tu muszę dorzucić słówko. Otóż blues żyje, jest wiecznie żywy - mam na myśli wieczny żywot spuścizny Roberta Johnsona i jemu podobnych. Jest w tym coś niezwykłego, nawet niesamowitego, jak opowieść Johnsona o diable; obecność bluesa w muzyce rockowej, szczególnie tej nowatorskiej, bezkompromisowej i ostrej, nadaje tejże zadziwiającej jakiejś głębi i surowej szlachetności. I odwrotnie; w oderwaniu od tej spuścizny najłatiwej o kicz i trywializację rocka, który zaczyna schodzić na manowce. Bardziej przy tym chodzi tu o "ducha" tej muzyki, niż elementy i schematy bluesowe (12 taktów itd.) - te można traktować bardzo swobodnie.

"Radykał, ale sympatyczny" (z filmu) Szczerzy przyjaciele wolności są niezmiennie czymś wyjątkowym. (Lord Acton)

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (5)

Inne tematy w dziale Kultura