I.
Red. Michał Mendyk, mój przyjaciel, pisał w (Der) Dzienniku o tym festiwalu: "awangardowa familiada". Faktycznie trudno nie odnieść takiego wrażenia - organizatorzy zamawiają utwory u samych siebie (Krupowicz, Pstrokońska-Nawratill), a na dokładkę możemy usłyszeć prawykonanie (?) cyklu pieśni Zbigniewa Kozuba, powszechnie uchodzącego za największe kuriozum polskiej muzyki współczesnej (patrz jego strona www) - za to "profesora" na uczelni... Na osobne omówienie zasługują plakaty promujące kolejne edycje festiwalu - groteskowe, estetyczne gnioty z poprzedniej epoki "polskiej szkoły plakatu". Że to "opakowanie" i że "mniej ważne od zawartości"? Może i tak - jednak plakaty ujawniają, a i kreują, pewną "atmosferkę" festiwalu. Atmosferkę dość zatęchłą, wsobną, na zasadzie "robimy festiwal" w kręgu krewnych i znajomych królika. Niestety tak u nas wygląda światek muzyki współczesnej. Słowa te są krzywdzące dla zaangażowanych w imprezę wolontariuszy, młodych ludzi - studentów Akademii Muzycznej, miłujących nową muzykę i w ogóle muzykę, pracujących dla "sprawy". Jednak, niestety, na widowni widać właśnie "krewnych i znajomych" - no i tę młodzież akademicko-muzyczną. Wszyscy się ze sobą znają, wymieniają pozdrowienia itp. Coś tu nie gra... A przecież ci ludzie należą do autentycznej elity intelektualnej, tej najściślejszej. Mocują się z najpotężniejszymi zagadnieniami, jak, by poprzestać na dwóch Wiedeńczykach o symbolicznej wręcz randze, Webern i Wittgenstein. Zarówno utwory, jak i wypowiedzi takich młodych kompozytorów, jak Cezary Duchnowski czy Dobromiła Jaskot, potwierdzają powyższe słowa. Może po prostu muzyka współczesna pozostała dziedziną ściśle elitarną - do tego stopnia, że niemożliwy jest jakikolwiek "lans" czy "moda na współczechę". Funkcjonuje przez to w zamkniętym kręgu twórców, krytyków i garstki słuchaczy. Być może jest to ostatnia taka dyscyplina artystyczna - zamknięta dla profanów, wymagająca wyrobienia i pewnego przygotowania... można w sumie powiedzieć, że wymaga od słuchacza pewnego sposobu życia - takiego, który nie będzie, nie może być bylejaki (gdzie na koncert idzie „się” po to, by „się nie nudzić” itp.). Ostatecznie więc skupianie się na negatywnych, familijno-zaściankowych aspektach festiwalu byłoby niegodnym jękiem zawodu i... autoparodią (narzekając wciąż i wyłącznie na zaściankowość polskiego życia, w ogóle jej nie przełamiemy)! Nie traćmy więc z oczu najważniejszego - że jest to mimo wszystko taki przejaw tzw. "życia kulturalnego", w którym mogą się ujawnić najżywotniejsze, najgłębsze wartości naszej kultury. Dostrzec je, odnotowac ich istnienie, uczynić częścią swej tożsamości - oto jest zadanie na miarę człowieka, który aspiruje do miana intelektualisty lub choćby inteligenta (zbyt wielu wierzy, że wystarczy w tym celu czytać po łebkach określoną gazetę... :)
Skonstatowaliśmy więc elitaryzm, wręcz ekskluzywizm muzyki współczesnej. I zaryzykujmy twierdzenie, że jest on rzeczą dobrą. Bo wszelkie umasowienie prowadzi do upadku jakości. I tak musimy się męczyć, by wyłowić perłę spośród współczesnych "bełkotów i banałów" (za Pawłem Szymańskim). Słuchanie utworów Weberna, Ligetiego, Lutosławskiego czy Horatiu Radulescu jest, i niech tak zostanie, "najwyższym testem na inteligencję" (za Zappą, parafrazującym Charlesa Ivesa).
II.
Sama idea festiwalu jako „święta" jest pociągająca, jak i męcząca, a zatem ryzykowna. Z jednej strony - dopływ nowości i "dziura w murze" codzienności, jaka tam ona jest, szara czy przewielobarwna. Z drugiej strony nagromadzenie wydarzeń i intensywna dawka muzyki trudnej, wymagającej skupienia uwagi, w dodatku połączona z koniecznością przemieszczania się po ruchliwym mieście, zahaczania o knajpki itp. powoduje często powazne przemęczenie, skutecznie przytępiające odbiór tego, co się nam ze sceny serwuje (w tym przeważnie jakieś prawykonania itp.). Po paru dniach wielu ma po prostu dosyć, choć się nie przyznaje (mi się przyznają :) Muzyka najlepiej działa jako część codzienności, "sposobu życia". Obecna w atmosferze, wchłaniana niemal mimochodem. Jak śpiewy w klasztorach czy stała obecność kapeli dworskiej. Za takim światem naturalnego obcowania z żywą, właśnie "dziejącą się" (tj. współczesną) muzyką, tęsknię podczas tych męczących festiwali.
III.
Jak nam zagrano podczas tego, konkretnego festiwalu? Z oczywistych względów (patrz wyżej) byłem jedynie na paru, wybranych-przypadkowych, koncertach. Były więc utwory, które już nie powinny gościć na festiwalu mającym ambicję prezentowania "nowej" muzyki (śmiertelnie nudna "Elegia IV na smyczki" Mossa). Były klasyki miary Lutosławskiego. Ciekawe prapremiery "starszych" (Bargielski). "Zapowiadające się", jak i nudne, utwory kompozytorskiej młodzieży. Utwory młodych już uznanych, ugruntowujące ich pozycję (Duchnowski, Gryka, Kwieciński - choć z jego utworem kameralnym mam kłopot - czy duże wrażenie, które robił, nie było efektem kontrastu - twór hiperabstrakcyjny, tzw. hardcore avantgarde, w zestawieniu z utworami czy to cokolwiek konserwatywno-nudnawymi, czy świetnymi, ale jednak takimi bardziej "słuszable"?). O kilku utworach dałoby się powiedzieć coś ciekawego, gdyby się ich jeszcze parę razy posłuchało (np. świetna Hanna Kulenty na klawesyn). Parę gniotów, bazujących na trywialnych, zgranych sztuczkach, jedna marna opera... Jedna bardzo dobra (Jutro Tadeusza Bairda, taki zapomniany klasyk). Trochę drażniących, współczesnych "wypełniaczy". Ogólnie - trudno w naszej muzyce o coś powalającego, oryginalnego - o objawienia. Gdyby zamiast u samych siebie organizatorzy zamówili utwory np. u zamieszkałej w Szwajcarii Bettiny Skrzypczak - może byłoby ciekawiej. I nie byłoby tylu złośliwości w relacjach recenzentów. Ale - nie traćmy z oczu najważniejszego. Dobrze że jest festiwal. Dobrze, że zabrzmiały, bardziej i mniej udane, utwory młodych kompozytorów.
(Red. Mendyk będzie próbował na swą skromną skalę obsługiwać tę niszę. Na początek wyda sumptem własnej oficynki wydawniczej utwory Tomasza Gwincińskiego, znanego gitarzysty i kompozytora z Bydgoszczy.)
"Radykał, ale sympatyczny" (z filmu) Szczerzy przyjaciele wolności są niezmiennie czymś wyjątkowym. (Lord Acton)
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Kultura