kaminskainen kaminskainen
214
BLOG

Horatiu Radulescu: jak u Eliadego*

kaminskainen kaminskainen Kultura Obserwuj notkę 0

Niezbyt dobrze brzmiący tytuł recenzji ma nawiązywać do powiedzonek w rodzaju "jak u Mrożka" czy "jak u Kafki". Ale w sukurs przychodzą mi same pogawędki, dyskusje, anegdoty. Należy je zatem przytoczyć!
Warto, jak wiadomo, zadawać się z osobami mądrymi i oczytanymi - zawsze się człowiek czegoś nauczy. Jedna z nich opowiadała mi niedawno o mniej znanej, a kluczowej postaci z generacji intelektualistów rumuńskich, którzy zmienili Europę (Eliade, Ionesco). Dokładnie tak powiedziała: zmienili Europę. Kto by pomyślał - Rumuni zmienili Europę! Sam o tym jakoś wcześniej nie pomyślałem, choć twórców tych niezwykle cenię - była to myśl odświeżająca. A już dziś jestem skłonny uważać Horatiu Radulescu za kontynuatora tej rumuńskiej formacji intelektualnej - i postać równie ważką. Z tych, co zmienili Europę...
Przypomina mi się również dość zacięta dyskusja sprzed lat - o wartości muzyki Radulescu właśnie. Broniłem jej, lecz mój przeciwnik był nieubłagany. Wówczas jego twierdzenia uważałem za powierzchowne i szkodliwe nonsensy, choć dziś mam dla nich większe zrozumienie. Mój oponent z uporem (oślim, chciałoby się powiedzieć - czyli równym mojemu) powtarzał, że "jeszcze się przekonam", iż jest to muzyka całkowicie bezwartościowa (podobnie bezlitosny był Wittgenstein dla... Mahlera).
Otóż w chwili, gdy usłyszałem utwór otwierający płytę, 'Das Andere' na altówkę, przeżyłem moment triumfu. Bo jest to utwór najwyższej wartości. Wydaje się, że potrafię go dobrze umiejscowić w kontekście twórczości Rumuna - jest to dzieło mieszczące się w samym centrum, czy sercu, jego muzyki. Jest wyjściem poza "magmowate", bezpostaciowe, snujące się utwory, będące "strumieniem świadomości" czy "przeżyciem" (niedostatek formy, będącej wszak dowodem na treść - czyli owo "przeżycie"; jest to jakoś typowe dla rumuńskiej awangardy, redaktor mendyk nazwał to dowcipnie "kompetentnym chaosem"), np. na instrument i taśmę (jest pełno tego rodzaju utworów Radulescu i niewiele się od siebie różnią; ale trzeba im dawać szansę) - i skrystalizowaniem w szlachetną formę bardzo ezoterycznej, głęboko uduchowionej koncepcji muzyki. A jeszcze nie jest jakimś zamaszystym, post-neo-klasycyzująco-spektralnym koncertem fortepianowym (oskarżanym np. o naśladownictwo Bartóka - akurat dramatycznie powierzchowny zarzut, choć być może "coś jest na rzeczy"). Podobne cechy mogę przypisać niektórym kwartetom smyczkowym.
I tutaj kolejna anegdota. Podczas konferencji prasowej znany krytyk zapytał Jonathana Harveya "kędy duch wionie" w jego muzyce - czy może "w alikwotach?" Ironizujący krytyk nawiązywał do deklaracji Anglika, iż tworzy on muzykę duchową. Odnotowałem uśmieszki złośliwej satysfakcji na twarzach niektórych uczestników konferencji. Harvey mówił oględnie, mam wrażenie, że trochę szkoda mu było czasu na wyjaśnienia. Cóż, dzisiejszy triumf bydlęctwa to także kpiny z tych, którzy kultywują duchowość w tej czy innej formie. Na co dzień widzę w gazetach triumfalne artykuły, że "różnimy się tylko trzema genami od cebuli" (kompromitujący jest właśnie ten ryk triumfu - bo przecież fakty są faktami i nikt nie zamierza z nimi dyskutować); na co dzień rozmawiam z ludźmi, którzy są dumni, że uważają się za, w gruncie rzeczy, bydlątka - powodem do dumy staje się to, że nie uciekają się do "złudzeń" rzekomo "ułatwiających życie". Sam uważam, że religijność czy też duchowość czyni życie zdecydowanie trudniejszym, tak na ludzką miarę - najłatwiejsze jest życie bezmyślne. Niezależnie czy jest "oknem prawdziwej rzeczywistości", czy jednak złudzeniem (nie rozstrzygał tego sam Eliade) - jest tym, co nas odróżnia od bydlątek. I kultura tę różnicę pogłębiała, zamiast, jak dziś, niwelować.
Dlaczego tyle o tym piszę? Bo 'Das Andere' jest niczym innym, jak duchową przygodą - podróżą w głąb siebie. W pewien sposób - dowodem na prawdziwość treści przeżywanych jako "duchowe". Radulescu wykonał tytaniczną pracę - dokopał się w sobie do źródła, do tego miejsca, w którym rodzi się najczystszy "śpiew duszy", jakby muzyka muzyki czy dusza muzyki. Jest to najintymniejszy wymiar tego, co moglibyśmy nazwać duchowością czy religijnością - właśnie "intimate" i właśnie "ritual". Nie jest to sposób pisania muzyki, tylko sposób życia.
I w tym właśnie tkwi waga twórczości Radulescu. Wydaje mi się, że tych cech nie mają np. znakomite utwory Muraila czy Dalbaviego. Kompozytor szuka swojego sposobu na muzykę i w nim się wprawia. Radulescu wprawia się w czymś innym, potem jest kompozytorem. Z tej muzyki bije światło - spokojne, nieodbite. Nie należy ono do Radulescu, jest już czymś ponadindywidualnym.
'Das Andere' pod względem muzycznym przypomina w dziwny sposób jakby "stylizację folkową" (Radulescu w ogóle chętnie korzysta z materii "etnicznej" - vide koncert fortepianowy). Materia i sens muzyki są tu tak głęboko przeobrażone i przepracowane, że utwór jest tyleż "poważny", co "ludowy"; po prostu jest to pełną gębą Nowa Muzyka. Także w tym sensie, że będąc zakorzenioną "w najgłębszej głębi" (pozwolę sobie przywołać taką heideggerowską formułę - chodzi o to, że Radulescu jest zakorzeniony o wiele głębiej, niż w jakiejkolwiek określonej tradycji, choć w niej także - być może przypomina w tym Scelsiego) - i będąc na wskroś odmienioną, radykalną - jest naturalna jak część natury. Testowałem 'Das Andere' na znajomych i wszyscy bez wyjątku byli poruszeni, a ich odczucia były chyba podobne do moich.
Podobnie radykalne w formie i treści, "niepodobne do muzyki" ("większość dzieł Radulescu odbiega bowiem od wszystkiego, co skomponowano pomiędzy Perotinem i Lutosławskim, w sposób rażący zracjonalizowaną wyobraźnię" - znów Michał Mendyk), są pozostałe utwory zawarte na płycie. Niejakim wyjątkiem jest może 'Agnus dei' dedykowany Igorowi Strawińskiemu, charakteryzujący się dość wyraźną pulsacją i klarowną fakturą brzmieniową, gdzie kompozytor, jak sam twierdzi, używa dwóch altówek jak jednego instrumentu.
Nic jednak nie przebija 'Das Andere'. Może zabrzmi to kiczowato, ale właśnie ten utwór typowałbym jako zwiastun ewentualnego odrodzenia duchowości. Przekonują mnie o tym także reakcje ludzi, którzy go słuchali z zachwytem - a nie zawsze byli to znawcy muzyki współczesnej. Słuchali niemal dwudziestominutowego utworu na altówkę solo (!) - doprawdy, nie znieśliby tego, gdyby to nie było coś absolutnie wyjątkowego. Arcydzieło.

Horatiu Radulescu, Intimate Rituals, Sub Rosa, 2005 Gerard Causse, Vincent Royer - altówka Utwory: 1. Das Andere na altówkę, Op. 49 18:06 2. Agnus Dei na dwie altówki, Op. 84 9:12 3. Lux Animae II na altówkę, Op. 97 Beta 6:37 4. Intimate Rituals na scordatura viola i sound icons, Op. 63 Psi 17:05

---
*tekst, będący po prostu recenzją płyty, ukazał się pierwotnie na stronie:
http://free.art.pl/nowamuzyka/
Papierowego wydania nie miał.
Zmieniłem tytuł i poprawiłem zbyt pierdołowate fragmenty; zamieszczam go tutaj, bo jakoś jestem do niego przywiązany.

"Radykał, ale sympatyczny" (z filmu) Szczerzy przyjaciele wolności są niezmiennie czymś wyjątkowym. (Lord Acton)

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze

Inne tematy w dziale Kultura