Obrazek z życia mojej szczecińskiej rodziny od strony mamy.
I.
Babcia po wojnie przyjechała z Poznania, dziadek był z Bukowska aż pod Bieszczadami. Obawiał się tam zostać, wiadomo co się działo na wschodzie. Na dodatek był z rodziny w jakiś sposób naznaczonej pewną ponurą historią, a biorącej swój początek od dość tajemniczego przybysza "z Węgier" (tak mówią, ale może chodzić i o dzisiejszą Słowację). Uraz po takim czymś pozostaje na długo, może nawet na pokolenia - tym bardziej nie dziwi mnie, że szukał świętego spokoju i nowego życia na Nowej Ziemi, z dala od rozbudzonych "demonów kresowych".
W Szczecinie zamieszkali przy jednej z ładniejszych ulic tego ładnego miasta - przy Słowackiego. Przez krótki czas mieszkali razem z rodziną Schoenemannów, która także przenosiła się na zachód, do niedużego Stralsundu. Stosunki pomiędzy polskimi i niemieckimi "skazanymi na XX wiek" układały się bardzo poprawnie. "Po Niemcach" ostało się moim dziadkom nie tylko duże mieszkanie ze sprzętem (znacie te kłujące widelce z zębami jak szewskie igły?), ale także przemiła i niezwykle rozumna suka imieniem Pussy. Wspaniałe to było zwierzę, potrafiło sprowadzić z daleka pomoc dla pradziadka, który bodaj zasłabł na dość odległej od domu działce. Wyzionęła ducha prawdopodobnie zatruta przez sąsiada z działek (dał jej przed feralnym dniem ładną sztukę mięsa) - chyba mu się nie podobało, że po "polskiej ziemi" łazi "niemiecki pies", bo trudno sobie wyobrazić inny motyw (psa wszyscy bardzo lubili). Na starość go, jak mawia lud, za tę tępą mściwość "pokarało" - dostał parkinsona czy alzheimera. Pamiętam jak przez mgłę tego schorowanego staruszka, był zresztą dziadkiem "działkowego kolegi" od rowerków, kopania dołków błotnych i piłki. Psa oczywiście nie pamiętam, nie było mnie na świecie w tamtych czasach. Miło wspomnieć te beztroskie lata spędzone na działkach - wszystkie te wspomnienia są niejako "przepalone słońcem" - prosta sprawa, w brzydką pogodę siedziało się raczej w domu...
II.
Przenosimy się teraz w czasy gdzieś w okolicach stanu wojennego. Ktoś puka późnym wieczorem do drzwi. Ki bies? Otóż był to człowiek, który zadał niesamowite pytanie: przepraszam, czy to tutaj mieszkała pani Schoenemann?
Po 40 latach - takie pytanie!
Tak, mieszkała.
Bo widzi pani (rozmawiał z babcią), ona wysyłała do pani listy, nawet paczki, z taką pomocą po dawnej znajomości...
Co za dobra kobieta! - można dziś zawołać. Śledziała wydarzenia w Polsce, przejęła się nimi, i próbowała jakoś skromnie pomóc "swoim Polakom" - jedynym, których znała. Niestety bezskutecznie. Nic nie doszło, widać bezpieka szczególnie się takimi przesyłkami interesowała. Widać bardzo jej zależało, by dać nam jakiś znak, skoro przysłała jakiegoś Polaka (może on to czyta?), którego przypadkiem poznała w Stralsundzie.
III.
Lata mijały i przyszła ta nasza osławiona odwilż. I tak właśnie - pani Schoenemann wróciła! Stara Pani przyjechała bodaj z córką w odwiedziny, poznała całą rodzinę, która żyła sobie w najlepsze "zamiast niej" w tym pięknym mieście Stettin. Uśmiechy, pogawędki, prezenciki... Typowe "u cioci na imieninach", można powiedzieć.
Z tego co pamiętam, była nawet i rewizyta delegacji naszej rodziny, okraszona kilkoma wspaniałymi szczupakami złowionymi przez wujka z pomostu na zatoce, nad którą leży Stralsund. (Dziś dopiero polscy wędkarze odkrywają to szczupakowe eldorado - ja znam je od ok. 15 lat).
---
Jakiś komentarz jest potrzebny? Sam nie wiem, obrazek wydaje się być sam w sobie dość wymowny. Dajcie ludziom żyć, s...syny, a oni wam pokażą, jak żyć należy. I to pomimo bycia "zakładnikami historii".
"Radykał, ale sympatyczny" (z filmu) Szczerzy przyjaciele wolności są niezmiennie czymś wyjątkowym. (Lord Acton)
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Kultura