Właśnie odbyte wybory do Parlamentu Europejskiego pokazały, jak mało które wydarzenie, nieistotność tworu, o którego ustawodawstwie ma ów "Parlament" współdecydować.
W świetle konfliktu rosyjsko-ukraińskiego okazało się bowiem - który to już raz? - że współczesna, zachodnia, a zwłaszcza unijna demokracja, z jej aktualnymi, poza demokratycznymi uwikłaniami i personaliami, nadaje się do rozwiązywania takich konfliktów jak dmuchanie pod salwę plutonu egzekucyjnego, w celu odgięcia toru lotu pocisków.
W świecie bardziej serio wróciły bowiem do łask rozwiązania na szczeblu plemiennym, nowy podział łupów, wymiana terytoriów oraz przeciąganie za włosy do jaskini co atrakcyjniejszych kobiet i mężczyzn. Wszystko - oczywiście - wyłącznie na poziomie najsilniejszych w stadzie i najbardziej wtajemniczonych, którzy niekoniecznie chcą być najbardziej znani, a więc, jak to się zwykło mówić, "demokratycznie wybierani".
Wybory do PE, zwłaszcza w Polsce, były więc cieszącym się umiarkowanym zainteresowaniem jarmarkiem próżności i wypróżnień, połączonym z rodzajem testu sprawności mechanizmów, utrzymujących wyborcze bydełko w odpowiednich sektorach wypasu oraz dojenia. Jarmarkiem, którego głównym punktem był casting do dużo jednak istotniejszych w naszym kraju, wyborów przyszłorocznych.
Platforma potwierdziła coraz powszechniejszą opinię, że uklepywanie na niej coraz grubszych warstw pudru w końcu wbije ten twór głęboko w ziemię. Czyli tam, gdzie jest miło, ciepło, sami znajomi i gdzie jest jej miejsce.
Nie zapominajmy bowiem, że były to wybory do Parlamentu Europejskiego, a więc do ciała ustawodawczego organizacji, którą aprobuje i chwali ponad 70% Polaków - europejski rekord - a PO jest partią najdłużej w czasie naszej obecności w UE rządzącą. W związku z czym w naturalny sposób, chętnie przez nią zresztą podkreślany, z Unią Europejską w Polsce kojarzoną.
Mimo tego jednak i pomimo wsparcia ze strony PIS, pod postacią przedziwnego popisu państwowotwórczej postawy wobec funkcjonariuszy państwa, które właściwie, dzięki ich staraniom nie istnieje, PO te wybory przegrała.
Mówi się natomiast, że "wygrał" te wybory Janusz Korwin-Mikke. Nie sądzę. Moim zdaniem, wygrzebanie go przez medialnego pastucha z odmętów publicznego niebytu, to jest właśnie koniec jego przedziwnej kariery polityczno-agenturalnej.
Albo bowiem Mikke będzie nadal, tym razem już na europejskich salonach, wygadywał to, co wygaduje od lat w Polsce, i skończy się to dla niego totalną kompromitacją, której nawet media w III RP nie będą w stanie nie zauważyć.
Albo, oszolomiony taką pensją, o jakiej przez całe życie śnić nie był w stanie, spokornieje i nawet zidiociałe szczawie nie dadzą rady wydurnić się na oryginalność, głosując na niego.
Tak czy siak, nie sądzę, aby w przyszłym roku media zechciały go pompować w podobny do ostatnich tygodni sposób. Ze swoimi poglądami jest w PE dla rządzącej Polską kasty niegroźny, a że przy okazji ośmieszy Polskę, tym dla nich i ich celów lepiej.
W Sejmie nie mogą już zaryzykować, że tak niestabilny mentalnie i obsesyjny gość stanie się jakimkolwiek "języczkiem u wagi". Za dużo milionów, a nawet miliardów jest tam do ukradzenia.
Natomiast zupełnie inaczej będzie z tymi, którzy wybory do PE "przegrali", czyli z typkami w rodzaju Ziobro, Palikota, Gowina itp. Moim zdaniem oni, w zależności od tego, jak się potoczą negocjacje, wciąż mają szanse na polityczne "zmarwtychwstanie" w przyszłym roku.
Wszyscy oferują medialnym pastuchom większą przewidywalność, i wszyscy są do wzięcia za grosze.
A co z PIS?
Na pewno odniosło sukces. Choćby z tego względu, że do tej pory szkoleni w Moskwie dysponenci czerwonych ze wstydu serwerów kombinują, co z tym fantem zrobić.
Warto jednak pamiętać, że zestawiając to zwycięstwo z wyborami do Sejmu, na samodzielne rządzenie taki wynik nie pozwoli.
Moim zdaniem, w ciągu najbliższych kilku miesięcy PIS powinno wyciągnąć wreszcie wnioski z sukcesów takich "partii", jak zbieraniny Palikota czy Mikkego i - przede wszystkim - przestać traktować wyborców poważnie. Ta część z nich, która od czasu do czasu oddaje głosy na gumowego penisa lub "brak podatków, pasów bezpieczeństwa i państwa" kompletnie na to nie zasługuje, a kartki do urn i tak wrzuca.
Nie twierdzę, że uda się przyciągnąć ich w całości, ale nawet parę punktów procentowych może być bardzo istotne.
Jak to zrobić?
Przestać traktować PO poważnie, jak partię polityczną z jakimś programem i radykalnie zwiększyć dawkę agresji, głównie personalnej, skierowanej przeciwko wybranym prominentom PO w kampanii. Bez obaw, żelaznego elektoratu to z pewnością nie odstraszy czy zniechęci.
A wielu spoza tego elektoratu może zaciekawić lub przekonać, że ten PIS naprawdę chce tu zrobić porządek.
Koniec bezbarwnych, mdlących typów w rodzaju Glińskiego lub Bieleckiego i majaczenia o zdobywaniu istniejącego jedynie w umysłach kawiarnianych teoretyków, politycznego "centrum". To "centrum" ZAWSZE głosuje tak, jak go poinstruują największe media.
No i jeszcze raz przypominam - Antoni Macierewicz na prezydenta.
Czy to wystarczy do zwycięstwa w przyszłym roku? Miejmy nadzieję, że nie tylko - jak w znanym powiedzonku - diabli wiedzą.
Inne tematy w dziale Polityka