Kaczyński miał rację, wyciągając na światło dzienne za oślizgłą, ósmą mackę squaterra Belwederu. Okazało się bowiem, że chyba jednak błądzili ci wszyscy, którzy to w nim właśnie upatrywali inspiratora, dyrygenta czy chociażby profitenta ostatniej odsłony serialu pt. polskie nagrania.
Prawdopodobnie było po prostu tak, że po przebudzeniu, oprzytomnieniu i wysłuchaniu w TVN co się stało, zadał on pytanie swojej żonie, czy ktoś z jej rodziny, a także bliższych lub dalszych tej rodziny znajomych maczał w tym palce.
Gdy po uzyskaniu odpowiedzi przeczącej dalej drążył, a czy oni wiedzą, kto to zrobił i w odpowiedzi musiał zrobić unik przed lecącym kapciem, wpadł w panikę i postanowił zagrzebać się w bagnie na głębokość wczesnego Jury.
I stamtąd go złośliwy Prezes wydłubał.
Squatter stracił szansę na ustawienie się w pozycji arbitra, bowiem, być może dlatego, że nagłe wyciągnięcie z mroku w światło dzienne nieco go oszołomiło, w pierwszym odruchu zaczął bronić nieistniejącego przecież państwa przed sitwą.
Ponieważ jednak nie wyjaśnił, poza oczywistym w jego wypadku wskazaniem na PIS, kogo do owej sitwy zalicza, mniej roztropni i błyskotliwi od niego mogli zacząć podejrzewać, że chroni on - poprzez pominięcie - ministrów swojego, partyjnego kumpla Donalda.
Tym bardziej, że bezkompromisowy atak na PIS połączył z samokrytycznym w tym kontekście, acz bardzo charakterystycznym dla używanej przez niego odmiany logiki, apelem o nie bicie się w cudze piersi.
W kwestii odwiecznego pytania - kto za tymi "taśmamy" stoi - trzymam się teorii konserwatywnej.
Jak już kiedyś wspomniałem, po emisji ostatniego odcinka serialu "Taśmo-ciąg" miałem wizję, w której ukazała mi się Mądra Jola, cichym głosem wieszcząca, że następnym premierem będzie Miller. Mniejsza już o to, jakiego imienia i jakimi bukwami pisanego.
A Bronisław?
Będzie sprytny, to kapcia uniknie.
Inne tematy w dziale Polityka