Zmarł Robin Williams. Aktor wybitny. Podobno popełnił samobójstwo.
Do rozstrzygnięcia między nim, a Panem pozostanie, czy jego demony potrzebowały flaszki i narkotyków, aby go zabić, czy przed nimi we flaszkę uciekał, czy to może flaszka owe demony, na jego, Robina, obraz i podobieństwo w końcu zsyntetyzowała.
Aktor, który strasznie chciał, żeby ludzie, widzowie się z niego śmiali. I lubili. Strasznie.
Dziwaczny, posępny, potwornie zmęczony koniecznością okazywania uczuć Piotruś Pan z filmu Spielberga. Całe szczęście, że wszystkich w tym dziele przebił, do końca chyba nie mający pojęcia, po co się tam znalazł, Dustin Hofman.
Równie bezradny w empatii, choć maskujący to wzbudzającą współczucie bezradnością przebieraniec z filmu "Pani Doubtfire".
I absolutnie genialny jako psychopata w "Bezsenności" z Alem Pacino.
Jeśli to przed tym cieniem chciał się ukryć w zakrapianym, czym się tylko dało, śmiechu za wszelką cenę, nic czego byśmy się o nim dowiedzieli, nie powinno nas zdziwić.
R.I.P. Robin. Chciałeś nas rozbawić, ale w rzeczywistości potężnie wystraszyłeś. I to właśnie dlatego pozostaniesz w naszej pamięci jako wielki. Aktor.
Inne tematy w dziale Kultura