Strach jest najlepszą bronią tych wszystkich, którym bezustannie się opowiada, że są słabsi i bezbronni.
Jeśli potrafią go dostatecznie szybko zauważyć i właściwie rozpoznać u opowiadaczy.
I jeśli nie dadzą się nim zarazić.
Już widać, że tegoroczny, organizowany przez PIS Marsz 13 grudnia będzie wyjątkowy. Skala wyzwisk, obelg i szyderstwa, jakie sypią się z tej okazji na Jarosława Kaczyńskiego, przekracza chyba pojemność wszelkich urządzeń pomiarowych. A przecież jest on osobą, która od 1990 r., jak piorunochron, skupia na sobie ataki, wściekłość, i wyrastającą z kompleksów oraz strachu pogardę ze strony niemal wszystkich, pasożytujących na zniewolonej przez nich, lub przez ich idoli Polsce.
A jednak w tym roku stężenie trucizny jest wyjątkowe, a z mediów i rozwartych mord dyżurnych meneli III RP wali taką dawką zwierzęcego strachu, że aż muszę się powstrzymywać od wpadnięcia w euforię.
Dodatkowo można zauważyć wyjątkowe wzmożenie u podających się za "naszych" albo po prostu na naiwności niektórych z nas żerujących. Opróz zwykłych w takich sytuacjach "prac zleconych", lub najkorzystniejszego dla danego osobnika pozycjonowania, to jest właśnie to, co mówiłem o zarażaniu strachem. U wielu taka infekcja kończy się na próbach jego racjonalizacji poprzez wyszukiwanie u domagających się od nas wysiłku lub nawet poniesienia ryzyka "kardynalnych błędów", uniemożliwiających albo czyniących bezcelową naszą akceptację tych propozycji.
Mamy więc z jednej strony nawoływania do zadzierzgnięcia konfederacji i sugestie podjęcia czynnej współpracy z Mołotowem (z Jarkiem na nalepce lub bez), odrobinę w stylu tego, co chciał zrobić z Paryżem niejaki Jasieński, a z drugiej buraczany rechot konsumujących sprawy publiczne, w ich opinii nigdy nie łączące się ze sprawami prywatnymi, wyłącznie poprzez ekran telewizora.
I naprawdę, nie ma już absolutnie znaczenia, czy termin został najlepiej dobrany, czy Jarosław powiedział i zrobił to, czy tamto tak, jak by nam się wydawało, że powinien. Jeśli nie potrafimy, na jego wezwanie, poprzeć jedynej osoby, która w Polsce z całą pewnością i gwarancją ostatnich 25 lat, symbolizuje walkę z pogrążaniem się państwa i społeczeństwa w szambie, a potem w niebycie, nie będziemy zasługiwali nie tylko na niego, ale nawet na ciepłą wodę w kranie.
A potem, na jego - może nawet lepszych, może skuteczniejszych - następców. Nie będą mieli do kogo się odwoływać i na kim się oprzeć.
Bo my już nie będziemy wiedzieli nie tylko, ilu nas jest, ale także po co, poza obrębem naszej, prywatnej rzeczywistości - jesteśmy.
A wybory po prostu zostały sfałszowane i jest to droga, z której ta władza sama na pewno nie zawróci. Przyszłość nas, naszych dzieci i wnuków, na naszych oczach kurczy się do rozmiarów tylko pozornie nasennej i rozweselającej pastylki. Nawet nasza prywatność w czymś tak małym się zwyczajnie nie pomieści.
Tak więc wszyscy, którym zdrowie, czas i okoliczności pozwolą - spotkajmy się 13 grudnia na Marszu.
Inne tematy w dziale Polityka