Oceniamy innych ludzi, ale i siebie samych. Ale jak oceniamy? Czy obiektywnie, racjonalnie, według jakichś ponadludzkich kryteriów? Raczej nie, raczej oceniamy innych oraz siebie samych według własnych, emocjonalnych, arbitralnie przyjętych i subiektywnych założeń, które wpoiło nam nasze środowisko i/lub wdrukowały nam nasze doświadczenia. Czy jesteśmy w stanie poznać prawdę o nas samych? Czy wiemy, czy nasze postępowanie i mowa są mądre czy głupie? Znamy przecież jakieś fakty, tylko... jak je osądzić? Po owocach? A jak osądzić owe owoce, skoro co dla jednego jest piękne, drugiemu śmierdzi?
Czy kiedyś ludzie byli jednomyślni? Nie sądzę. Zawsze się kłócili o wartości, zasady, poglądy. I z tych kłótni coś wynikało, coś się zmieniało. Czy zawsze na lepsze? Znowu – jak to osądzić? Wolelibyśmy urodzić się pięćset lat temu, kiedy wierzono w czary, torturowano skazańców, prześladowano za krytykę władzy? Ale zaraz, nadal przecież gdzieniegdzie to mamy, tyle, że w znacznie słabszej formie. A coś obiektywnie słusznego, coś, na czym można by się oprzeć? BÓG! Tylko czyj? Oczywiście MÓJ, prawda? :)
Chcemy wierzyć. Wierzyć, że jesteśmy – jak nie dobrzy, to przynajmniej – względnie przyzwoici. I może całkiem bystrzy. I może nie do końca fałszywi. Ale czy tak jest? Co i rusz czytamy, jakimi to – mniejszymi lub większymi – podłostkami wykazywali się ci, przed którymi tłumy biły czołami pokłony (figuratywnie). I co? Oburzamy się na takie obgadywanie i krytykowanie, na „bezczeszczenie” autorytetów. Nie chcemy przykrych słów, choćby opisywały prawdę. Może dlatego, iż zdajemy sobie sprawę, że sami jesteśmy jeszcze bardziej ułomni? Jeśli „wielkich” ludzi można tak surowo osądzać, to jak by należało osądzić nas samych? A skoro my sami jesteśmy tak malutcy moralnie, tak mierni, tak żałośni, to czy powinniśmy osądzać innych?
Tylko że nawet ci, którzy zakazywali osądzania (Jezus, później jego uczniowie), osądzali. Może i słusznie osądzali. Ale oni odeszli. Przychodziły następne pokolenia i musiały jakoś ze sobą żyć. Jakoś wytrzymać. Człowiek nie może żyć całkiem sam. Potrzebne były normy: prawne, obyczajowe, moralne. Ich złamanie skutkowało czasem jakąś karą. Ale przecież skoro owe normy się zmieniały i nadal zmieniają, to najwidoczniej te kary nie wystarczały. Według czego zatem osądzamy? Według jakich zasad? A może tylko według własnego widzimisię?
W kontekście świata doczesnego nie da się kochać każdego człowieka. Ludzie nie są zbyt szlachetni, a już na pewno nie są mądrzy. Czy dawniej było lepiej? Znamy trochę historię i chyba jednak się cieszymy, że nie żyjemy w czasach, kiedy lwia część społeczeństwa nie miała prawa głosu i musiała potulnie chylić kark przed paroma procentami możnych. A dzisiaj? Dzisiaj każdy z dostępem do Internetu może piep.rzyć, co chce i ile chce. Publikę znajdzie bez wątpienia. Wolność słowa stała się świętością.
A co potem? Co ze śmiercią? Nawet nie śmiem myśleć... Czy mamy coś z tego życia? Czy mamy się nim po prostu cieszyć i jak najmilej je przeżyć? A może warto je przeżyć sensownie? Tylko... co to obecnie oznacza?
Haniebny powrót po wcześniejszym zadeklarowaniu się, że nigdy tu już nie wrócę. :/
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Rozmaitości