WIESIOŁYJE KARTINKI WIESIOŁYJE KARTINKI
44
BLOG

STRANGE LITTLE GIRL

WIESIOŁYJE KARTINKI WIESIOŁYJE KARTINKI Kultura Obserwuj notkę 4

“Nareszcie” pomyślał Kloss. “To zaczynało przypominać jakąś groteskę” Nauczony już nadążania słuchem za drogami przemieszczania się gospodarza nie zdziwił się kiedy ten wypadł zza rzędu półek po przeciwnej stronie. Szedł na wprost niego na ugiętych nogach niosąc z wysiłkiem kilkanaście potężnych tomiszczy, które zasłaniały go od pasa po czubek głowy.


- Niech pan mi pomoże - wyjęczał umordowanym głosem i skręcił w kierunku biurka. Kloss, który zawsze reagował instynktownie na prośby o pomoc rzucił się i złapał piętrzący się stos z drugiej strony. “Diabelnie ciężkie” - pomyślał i zanim dotarli do mebla i znaleźli niewielki fragment wolnej przestrzeni blatu, na którym mogli oprzeć swój ciężki ładunek, zasapał się lekko.


- Uff - westchnął gospodarz wciąż schowany za stertą.
- Uff - odpowiedział grzecznie Kloss i czekał. Niedługo. Zza nowoustawionej kolumny wyhnęła głowa. Para kocich oczu, o szlachetnym rysunku podkreślonym permanentnym makijażem wpiła się w słowiańską twarz Klossa. Skutkiem tego tete-a-tete była długa sekwencja odbitego w mimice obu twarzy złożonego ciągu różnych emocji: od przerażenia i zaskoczenia, przez niedowierzanie, rezygnację i zwątpienie, po odrobinę radości.


- Kloss! - zawołał wreszcie, po długiej chwili, antykwariusz.
- Brunner! - szepnął Kloss, a jego sekwencja mimiczna zatrzymała się w fazie maski trefnisia-matołka.
- Co ty tu robisz? - zapytał rozpoznany jako Brunner gospodarz.
- Mieszkam - ostrożnie odparł Kloss. - Niedaleko. Ożeniłem się i gram w filmach. Razem z żoną gramy.
- Aha - cicho odpowiedział Brunner przyjmując informację do wiadomości. - A ja - puścił wciąż ściskane książki, wyprostował się i odszedł o krok wstecz - prowadzę antykwariat.


- Myślałem, że na szczytach władzy prowadzisz globalne interesy - nieśmiało wyjawił swoje zaskoczenie Kloss również odchodząc metr od biurka i otrzepując machinalnie ręce z kurzu.
- Nie... już nie... - cicho szepnął Brunner i był teraz zupełnie niepodobny do tego Brunnera, którego Kloss pamiętał. Kolegi z wojska, z którym niejedno przeżyli, lubiąc się i serdecznie nie cierpiąc zarazem, prowadząc wysublimowany intelektualny pojedynek na śmierć i życie, co wreszcie doprowadziło do rozstania.
- Napijesz się herbaty, Kloss? - zapytał Brunner, żeby przerwać peszące milczenie.
- A tak, chętnie - zgodził się Kloss.


- Zapraszam cię wobec tego do gabinetu - Brunner wskazał za siebie - Nie jest przestronny, za to jest przytulny. Chodź, pogadamy chwilę. Zaprowadził go ku niewidocznym drzwiom. Wsunął dłoń pomiędzy książki i chwyciwszy umocowaną w plecach regału klamkę pociągnął ku sobie. Rząd półek obrócił się na zainstalowanych centralnie zawiasach odsłaniając wąską czeluść przejścia. Wszedł pierwszy i zapalił światło. Kloss ostrożnie podążył za nim. Gabinet miał nieregularne kształty. Urządzony był skromnie, choć gustownie. Na ścianach, do czego Kloss już przywykł w tym dziwnym miejscu, piętrzyły się półki pełne książek. Parkiet wyściełany był niebrzydkim perskim dywanem, na którego środku stał hebanowy stoliczek do kawy otoczony sofą z jednej i fotelami z trzech pozostałych stron.


- Usiądź - zaprosił Brunner wskazując na jeden z foteli - zaraz zaparzę herbatę. Wolisz indyjską czy chińską?
- Byle z rumem - dopowiedział Kloss biorąc do ręki jedno z pism antykwarycznych lezących na biurku.
- Mam tylko biały rum - zmartwionym głosem wyjaśnił Brunner.
- Może być - machnął ręką Kloss. Za chwilę pojawiła się przed nim porcelanowa zastawa. Smukły dzbanek, dwie filiżanki i dwa talerzyki z biszkoptowym ciastem.
- Dziękuję - Kloss oblizał się - właściwie idę na obiad...
- Kawałeczek nie zaszkodzi - przekonywał Brunner.
- No tak, chyba tak - łatwo dał namówić się Kloss, bo był żarłokiem. - No to teraz powiedz - zaczął jak tylko napchał usta pysznym ciastem - co się z tobą działo przez te wszystkie lata?
- Przez te wszystkie lata? - powtórzył pytanie Brunner. - Nie wiem od czego zacząć...


- No... - Kloss wpychał sobie do ust drugi kawałek ciasta - ostatni raz, kiedy cię widziałem, przechwalałeś się, że będziesz pracował dla jakiejś dużej amerykańskiej korporacji. Miałeś głowę pełną planów, a nawet, pamiętam, proponowałeś mi posadę. Odmówiłem, bo nie bardzo mi się to wszystko podobało.
- Tak - Brunner podrapał się w czoło - Nie bardzo ci się to podobało i miałeś rację, Kloss. To nieprawdopodobne, ale to ty miałeś rację, z tą twoją naiwną dziecinadą, a nie ja, pomimo mojej nadzwyczajnej inteligencji.
- Bo ja - Kloss otarł chusteczką usta zarzucając pół dywanu okruszkami - może mało rozumiem, ale zawsze trzymam się imponderabiliów. Poza tym, Stirlitz też był niegłupi, a się nie zgodził.
- Prawda - przyznał mu rację Brunner - ale on z zupełnie innych powodów. Rosjanie, to zupełnie inny typ intelektualnej tradycji. Strasznie nihilistyczny. Oni są nihilistami nawet jeśli idzie o zło.


- Wolę o tym nie myśleć, bo mnie głowa rozboli - Kloss skrzywił się. - Jednym słowem, Brunner, przyznaj się, interes nie wypalił?
- I to jeszcze jak - żachnął się Brunner. - Właśnie w tym rzecz, że wypalił.
- Nic nie rozumiem - westchnął Kloss.
- Nie niepokój się, to nie będzie zawiłe - odpowiedział Brunner i napił się herbaty.
- Wszystko wyglądało perfekcyjnie w sferze planów. Genialny plan organizacji świata w oparciu o proste założenie, że człowiek to zwierzę i można go hodować. Ja chciałem być po prostu tym, który doi, a nie tym, który jest dojony. Korzystając ze swojej wybitnej inteligencji i wiedzy zapewniłem sobie miejsce na szczycie. I znalazłem się na szczycie. Wiedziałem wszystko o Wielkim Planie, nadzorowałem każdy kolejny etap wprowadzania go w życie. W pewnym momencie plan był już tak zaawansowany, że można było ogarnąć spojrzeniem całość.

Zobaczyć, analizując jego już funkcjonujące elementy, jak będzie wyglądał świat ujęty całkowicie w zaprojektowane ramy. Tylko, że kiedy udało mi się uchwycić istotę tego świata to... po prostu przeraziłem się. Tak, Kloss, nie przesłyszałeś się - powiedział dobitnie widząc uniesione z niedowierzania brwi Klossa - przeraziłem się. Ja. Oficer SS, zimnokrwisty demon intelektu. Człowiek, jak sam siebie oceniałem, bez sumienia. Cynik do ostatecznych granic cynizmu. Mistrz egotyzmu. Przeraziłem się. Nie wiedziałem wcześniej, że można się bać aż tak bardzo. Czułem się jak szczeniak wpadający pod koła stutonowej ciężarówki. Jak mały, sikający pod siebie piesek. Zobaczyłem Kloss, wtedy kiedy ostateczny cel widać było na wyciągnięcie ręki, co ja tak naprawdę buduję. Więzienie? - sam zadał sobie pytanie. - Nie, to niewłaściwe słowo. Więzienie to miejsce, gdzie człowiek jest uwięziony fizycznie, ale duchowo może iść dalej jakąś drogą. Dobrą lub złą, wedle uznania. Celę śmierci? To już bliższe, ale w koncepcji celi śmierci jest pewna dobra strona. Kiedyś się kończy, a potem jest już tylko śmierć.

Wszystko przestaje nas już tak naprawdę obchodzić. To, co budowałem było gorsze niż cela śmierci. To “gorsze” zasadzało się na tym, że można było tam żyć. Cierpienie? Też nie do końca. Żeby cierpieć trzeba mieć świadomość cierpienia. Cierpienie potrafi być twórcze i oczyszczające. Cierpienie bez świadomości. Bez nadziei. Cierpienie bezrozumnych bydląt. To był ten świat. Dlaczego się przeraziłem? Nie wiem. Musiało być we mnie coś, czego nie znałem. Wy to chyba nazywacie przeczuciem transcendencji. Coś metafizycznego, co sprawia, że nagle widzisz, że czynisz zło, choćbyś nie wiem jak bardzo chciał wierzyć, że zło to pojęcie względne. Ja poczułem, że plan, który wcielam w życie jest planem w którym tkwi zło absolutne. Fizycznie poczułem to zimne, odrażające uczucie, że nie ma już ratunku. Że staram się zapanować nad planem, który sam w sobie jest inteligencją. Znacznie mnie przewyższającą, wykorzystującą moją pychę. To nie ja tworzyłem plan. Ja byłem częścią planu, który się samorealizował. Rozumiesz, Kloss?
- Ani trochę - Kloss wydął dolną wargę - Czy mogę poprosić o dokładkę ciasta?
- Jasne - Brunner wypuścił ze świstem powietrze z płuc.
- Dziękuję - Kloss skinął głową, kiedy na stole pojawiło się kilka dodatkowych kawałków.
- W każdym razie, kiedy zobaczyłeś, że z tym całym trustem, czy jak mu tam, jest nie do końca wszystko w porządku, dałeś drapaka?
- Można to tak nazwać - zgodził się Brunner - uciekłem.

wesoły

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (4)

Inne tematy w dziale Kultura