1. Первая картина третьего явления
Zmierzchało i Łajka poczuła, że nadszedł czas odnalezienia jakiegoś schronienia bliżej ludzkich siedzib. Stanęła stawiając uszy i rozchylając nozdrza. Nie potrzebowała wiele czasu, aby wychwycić i zrozumieć zapachy i odgłosy miejsca, którego szukała. Zapach smarów i dymu z komina, zwierząt i gnijącej słomy. I ten najważniejszy, niepowtarzalny zapach, dzięki któremu zawsze odnajdowała człowieka nawet w najgłębszej głuszy, najbardziej zapomnianym zakątku czerwonego imperium. Zapach ludzkiego strachu. Ruszyła kłusem w dół po lekko opadającej płaszczyźnie łąki. Wkrótce minęła tablicę z nazwą miejscowości. Gdyby umiała czytać wiedziałaby, że spotkało ją szczęście odwiedzenia Prochirowki, szacownej starożytnej rosyjskiej mieściny, znanej ze swoich przodowników pracy i rekordowych zbiorów owsa. Przebiegła przez zaśnieżoną ulicę i wpadła na oświetlony elektryczną lampą plac. Za placem, w długim, drewnianym budynku paliło się światło. Jakiś otyły jegomość poruszał ustami wpatrując się w rozłożoną przed nim białą płaszczyznę kartki papieru. Spojrzenie jej ślepi zwarło się na chwilę ze spojrzeniem bezbarwnych oczu człowieka.
VII. ИНОСТРАНЦЫ (I am coming home)
eleventh scene: lunch for four
Manuzzio leżał już w łóżku. Łóżko było tak wielkie, że można się było w nim zgubić. Monsignore nie gubił się nigdy, bo był bardzo przebiegły. Leżał na wznak jak wielki wieloryb i wpatrywał się pokryty kiczowatymi freskami sufit. Żeby być precyzyjnym: Manuzzio uważał, że freski są przepiękne. Piękno dla Monsignore było pochodną ceny, a freski kosztowały majątek. Przedstawiały mieszankę jarmarcznej pornografii, cyrkowej estetyki i barwnych wyobrażeń prymitywistów z wysp Oceanii. Kiedy rozmyślał patrząc na freski, to wydawało mu się, że myśli klarownie i jasno. “Piękno rodzi mądrość” pojawiło mu się kiedyś w głowie zdanie. My musimy jednak podsumować ten fragment innym komentarzem, drogi czytelniku. Jakie piękno taka mądrość. Ale Tato o tym nie wiedział. Przez chwilę analizował niedawno odbyte spotkanie. Wydało mu się błahe i pozbawione znaczenia. Potem sięgnął pamięcią wstecz, do innego spotkania, od którego wszystko się zaczęło...
FORGOTTEN YESTERDAY'S LETTERS
- Podaj mi sosierkę Foxowitz - powiedział Manuzzio wyciągając tłustą, upierścienioną rękę w kierunku wysuszonego jak mumia człowieka w surducie.
- Nie wiem, czy zauważyłeś Bobo, ale kazaliśmy lokajom wyjść - Mumia miała dość żywy, wysoki głos, jak na mumię.
- Lokaje sobie poszli, ale przyzwyczajenia pozostały - skrzywił usta swoim zwyczajem Włoch nie opuszczając ręki. Zasuszony dżentelmen sięgnął z westchnieniem po sosierkę, a podstawiając ją pod nos Manuzziego zrobił to tak nieszczęśliwie, że kropla rozkołysanej cieczy chlapnęła na jedwabny krawat grubasa.
- O rzesz... Foxowitz - Monsignore wściekł się - Czy wiesz, ile kosztował ten krawat? Abraham Foxowitz wyjął z kieszeni surduta binokl, rozłożył i przytknąwszy do oczu z udanym zainteresowaniem przestudiował wzór na jedwabiu.
- Dużo za dużo, Bobo, ktoś ci jak zwykle wcisnął niezły kit. Mogę sprowadzić ci kontener identycznych po dwa pięćdziesiąt za sztukę.
- Aż tak źle? - zdziwił się Manuzzio nieporadnie usiłując zetrzeć serwetką plamę.
- Cena jest bardzo dobra, jak na ten wschodni chłam, który nosisz - wzruszył ramionami Foxowitz.
- Nie - zaprzeczył Manuzzio - nie o to pytałem. Czy jest aż tak źle, że znów, jak kiedyś, musiałeś zająć się galanterią? Jakiś mały, żydowski sklepik z krawatami po dwa pięćdziesiąt?
- Żydowski, ale nie mały - roześmiał się Foxowitz. Trzy miliony chłamu, po dwa pięćdziesiąt przez miesiąc. Dolar ze sztuki to trzy miliony.
- Myślałem - Włoch złożył palce lewej i prawej dłoni tak, że zetknęły się opuszkami - że masz ludzi od detalu.
- Mam - zgodził się Foxowitz - tysiące. I każdy ma taki jeden mały, śmierdzący, żydowski interesik. Biznes to statystyka, Manuzzio.
- Gówno - przerwał im trzeci dżentelmen siedzący po drugiej stronie stołu - Gówno prawda. Mówił niewyraźnie, bo jadł kurczaka. Miał grube ręce i tłusty szeroki podbródek. Gdyby nawet, co często robił, wypluł to co miał w ustach na podłogę, żeby móc się lepiej wysłowić, to niewiele by to pomogło. Gulgotał jak stary Teksańczyk. - Pieniądze to ropa! Foxowitz wydął dolną wargę
- Może i ropa - mruknął.
- Ani ropa, ani statystyka, ani żerowanie na najniższych ludzkich instynktach - ciepły, matowy głos był uwodzicielski i przyjazny, choć zdecydowany. - Wiele, wiele więcej, wszystko to razem i... żadna z tych trzech rzeczy.
Głos należał do czwartego uczestnika spotkania. Manuzzio przysiągłby, że było ich, jak zwykle, trzech. Przez krótką chwilę był bardzo nieprzyjemnie zaskoczony i, co tu ukrywać, przerażony. Po tej krótkiej chwili uspokoił się, bo sobie wszystko przypomniał. “Tak, przecież mieli się właśnie spotkać z kimś ważnym, z kimś, kogo miał przyprowadzić... Foxowitz? Strayter? Tak... Któryś z nich... To śmieszne, że mogłem o nim zapomnieć. Miażdżyca? Muszę iść do kliniki.” “Skąd wziął się ten Goguś tak nagle” przyszło na myśl w tej samej chwili Streyerowi, a kość kurczaka, którą energicznie ssał przestała poruszać się w jego ustach. “Przemęczenie” skonstatował nostalgicznie, bo wszystko sobie przypomniał. Przecież po to się spotkali, żeby porozmawiać z kimś, kto ma coś interesującego do powiedzenia. Zaprosił go Manuzzio. Czy może Foxowitz?” Mniejsza. Niech gada.” Foxowitz tymczasem poluzował krawat. Przez moment poczuł się słabo. Tak, jakby znalazł się w krainie koszmarnego snu. “Kurwa, przecież ten facet pojawił się znikąd!” Instynktownie sięgnął ręką pod połę surduta tam, gdzie zdarzało mu się nosić zgrabną czterdziestkę. Zamarł, bo po pierwsze przypomniał sobie, że spotykali się zawsze bez broni i obstawy, po drugie, że ten facet przyszedł razem z Manuzzio... Albo ze Strayterem... “Starzeję się” przemknęło mu przez głowę. “Jak mogłem zapomnieć, z kim siedzę przy stole?”
Inne tematy w dziale Kultura