Pamiętacie Jarosława Kaczyńskiego krzyczącego 9 października 2011, w reakcji na przegrane wybory: „Jestem głęboko przekonany, że przyjdzie taki dzień, kiedy nam się uda, że będziemy mieli w Warszawie Budapeszt”? Pamiętacie liczne zachwyty, zarówno samego prezesa PiS-u, jak wielu innych polityków tej partii nad Viktorem Orbánem, w tym nad jego „suwerenną” polityką zagraniczną – co miało być kontrastem wobec „polityki na kolanach” rządu Donalda Tuska? Pamiętacie pielgrzymki najwierniejszych wyborców PiS-u do Budapesztu, aby tam odetchnąć pełną piersią w wolnym kraju i choć na chwilę zapomnieć o „kondominium rosyjsko-niemieckim”?
No to źle pamiętacie. Wcale tak nie było. Dzisiaj, w wywiadzie dla „Rzeczpospolitej”, Joachim Brudziński podał właściwą wersję stosunku PiS-u do Orbána: „Pewnego rodzaju nadużyciem jest stwierdzenie, że PiS wzoruje się na Orbánie, szczególnie jeśli chodzi o politykę zagraniczną”.
No bo Orbán po zafasowaniu dużej pożyczki od Putina wypiął się na Ukrainę, mówiąc, że aneksja Krymu Węgier nie dotyczy. Brudziński z goryczą mówi: „Gest Orbána łamie solidarność Unii Europejskiej”, więc Orbán nie może być wzorem, ale tylko w polityce zagranicznej. W polityce wewnętrznej PiS w dalszym ciągu marzy o tym, by w Warszawie mieć Budapeszt. Przynajmniej na razie.
„Nie wiadomo, jaka będzie nasza przeszłość” – recytował w ironicznym wierszu Jonasz Kofta. Oj, nie wiadomo. Zwłaszcza zaś nie wiadomo, jaka będzie przeszłość PiS. Niedługo się pewnie okaże, że 9 października 2011 Jarosław Kaczyński naprawdę krzyczał: „Jestem głęboko przekonany, że nigdy nie przyjdzie taki dzień, w którym będziemy mieli w Warszawie Budapeszt”, tylko funkcjonariusze przemysłu pogardy i nienawiści zmanipulowali jego wypowiedź.
Jerzy Skoczylas
Inne tematy w dziale Polityka