Darek O. Darek O.
2237
BLOG

Kirgistan u progu wojny domowej?

Darek O. Darek O. Świat Obserwuj temat Obserwuj notkę 10

„Rewolucja październikowa”, jak czasem Kirgizi nazywają bieżące wydarzenia w kraju, jest już trzecią rewoltą od chwili uzyskania niepodległości w 1991 roku. Pierwsza była tulipanowa rewolucja 15 lat temu. Po niej, w roku 2010, przyszła krwawa rewolucja kwietniowa. Dziś sytuacja wydaje się nie mniej skomplikowana i co najmniej równie groźna, jak przed dekadą. A może nawet bardziej?

Po euforii wywołanej błyskawicznym i niemal bezkrwawym zdobyciem pałacu prezydenckiego (1 osoba zabita), po ucieczce „w nieznane miejsce” prezydenta Dżeenbekowa, po unieważnieniu wyborów parlamentarnych, przyszedł czas na chaos, bezprawie, samowolę i – u niektórych – refleksję pomieszaną z lękiem o przyszłość kraju.

Nic nowego, nic dobrego

W ostatnich dniach na głównym placu Biszkeku, Ała-Too, odbyło się wiele wieców, na których nie przemawiali, jak można by sądzić, przywódcy opozycji wiodący lud ku nowej wizji i świetlanej przyszłości. Przemawiali reprezentanci zwaśnionych stron konfliktu toczącego się wokół kwestii przejęcia władzy w kraju. Buczenie czy gwizdy były najdelikatniejszą formą wyrażania dezaprobaty dla treści płynących z zaimprowizowanej sceny.

6 października „nieznani sprawcy” wdarli się na teren kopalni złota na złożu Jerui , należącej do spółki Alliance Altyn LLC. Do kolejnych przejęć kopalni doszło w Naryn i innych lokalizacjach. Wzajemnie opozycyjne frakcje polityczne nominowały dwóch prokuratorów generalnych, a urzędujący prezydent zapadł się pod ziemię i ograniczył oficjalną aktywność do codziennych apeli o opamiętanie. Samozwańczy wyzwoliciele wypuszczają na wolność kolejnych przeciwników Dżeenbekowa, zaś jeden z jego najzacieklejszych wrogów, Sadyr Dżaparow, został nominowany (jeszcze nie mianowany) do roli premiera, choć sam za premiera już się właściwie uznaje.

Kiedy piszę te słowa, przed siedzibą rządu w Biszkeku zbierają się zwolennicy i przeciwnicy Sooronbaja Dżeenbekowa. Jego stronnicy chcą wejść do środka, oponenci próbują ich zatrzymać. To nie wróży dobrze przyszłości tej rewolucji, ani ogólnokrajowej zgodzie.

Co gorsza, dziś gruba linia podziału przebiega wzdłuż osi północ-południe kraju. Bardziej rozwinięta, zrusyfikowana północ z klanami czujsko-issykkulskim i plemieniem Sarybagysz kontra biedniejsze, rolnicze, zislamizowane południe z klanem oszskim, w XIX wieku stanowiące część chanatu kokandzkiego. Władza podzielona jest między przedstawicieli obu regionów, ale Dżeenbekow uznawany jest za reprezentanta południa.

Powyborcza sytuacja (do czasu unieważnienia wyborów) wyglądała tak - do parlamentu weszły trzy partie proprezydenckie: Birimdik (Jedność), Mekenim Kyrgyzstan (Ojczyzna Kirgistan), Kyrgyzstan i jedna uznawana za opozycyjną Butun Kyrgyzstan (Zjednoczony Kirgistan). Co ważne, Birimdik kierowana jest przez Asylbeka Dżeenbekowa, brata urzędującego jeszcze prezydenta. Społeczeństwo zdaje sobie sprawę, że to zaplanowane zwycięstwo było możliwe również dzięki nieoficjalnemu wykorzystaniu wsparcia finansowego z zasobów państwa.

Co jeszcze? W mediach regionu sporo pisze się o wolontariuszach dbających o porządek i bezpieczeństwo w Biszkeku i innych miastach, wobec rejterady sił porządkowych i oficjalnej władzy. Taka obywatelska postawa budzi m.in. w Polsce powszechny podziw, trudno jednak nie dostrzec, że obywatelskie siły porządkowe są odpowiedzią na panoszące się w miastach (głównie nocami) grupy bandytów i prowokatorów, często wywodzących się spośród zwolenników tej, czy innej partii.

Co gorsze, sytuacja sprzyja ożywieniu starych konfliktów etnicznych. Takich, jak te w 2010 na południu, między Kirgizami i Uzbekami, które przyniosły krwawe żniwo kilkuset zabitych.

Sytuacja na razie jest taka, że oficjalna władza nie działa (choć Dżeenbekow stanowiska na razie nie stracił), a pretendentów do stołków na różnych szczeblach jest wielu. Z wielu wzajemnie zwalczających się frakcji politycznych i klanowych. Pytanie o możliwość nasilenia wewnętrznych tarć wydaje się zasadne, a sytuacja nie zmierza ku jakiemukolwiek dobremu rozwiązaniu. Wręcz przeciwnie, wszyscy chcą ugrać i uszczknąć coś dla siebie. Kirgizom brakuje jednolitego przywództwa. Zresztą, czy takie przywództwo jest dziś możliwe w tak podzielonym społeczeństwie? To, co jednoczyło ludzi 5 października – sprzeciw wobec fałszerstwom wyborczym i korupcji politycznej w elitach władzy, powoli traci znaczenie. Do głosu dochodzą interesy i interesiki. A im silniej wybrzmiewają, tym mniejsze szanse na jakąkolwiek dłuższą (nie 5 czy 10 lat, ale na dekady) stabilizację. Kirgistan, uznawany okresowo za najbardziej rozwiniętą demokrację wśród posowieckich stanów Azji Środkowej, traci ten status i coraz szybciej spada we wszelkich rankingach na łeb, na szyję. Zagrożenie wojną domową, niczym miecz Damoklesa, wisi gdzieś nad głowami Kirgizów na coraz cieńszej nici. Jak dotąd udawało się tej nici nie zerwać...

Kirgistan to nie Białoruś

Trwające w Kirgistanie protesty (o czym już była mowa) nie mają, bo i nie mogą mieć z przyczyn wyżej opisanych, jednego przywódcy ani jednolitej grupy przywódców. Niby podobnie jak na Białorusi. Ale zupełnie nie jak na Białorusi. Rosyjski politolog Arkadij Dubnow powiedział w wywiadzie dla portalu Meduza krótko, acz wymownie: Kirgistan to nie Białoruś.

Moim zdaniem po pierwsze dlatego, że Białorusini mają pewną określoną grupę wiodących opozycjonistów, którzy przy wsparciu społecznym stworzyli radę stanowiącą zręby formalnej organizacji zdolnej do przejęcia władzy po Łukaszence. (Czy takie przejęcie jest w ogóle możliwe, to inna kwestia). W Kirgistanie partie opozycyjne powołały właśnie radę koordynacyjną, ale to nie zmniejszyło dystansu między nimi. Kiedy odbędzie się zapowiedziana powtórka wyborów parlamentarnych?

Po drugie dlatego, że w społeczeństwie białoruskim panuje ogólna zgoda co do tego, kto jest wrogiem. Wróg jest wspólny, tak jak w Polsce roku 1980. Wszelkie różnice mogą wyjść „w praniu” już po „rewolucji” – tak jak wyszły w Polsce po 1989 r. Ale dziś sytuacja jest jasna – trzeba odsunąć od władzy Łukaszenkę. W Kirgistanie wrogów jest wielu, każdy dla każdego może być przeciwnikiem. Po trzecie, społeczeństwo Białoruskie jest jednolite, niepodzielone konfliktami etnicznymi na taką skalę jak w Kirgistanie, no i nie ma charakteru klanowego. Nie ma konfliktu między północą a południem, nie ma konfliktu na tle religijnym.

Jeszcze jedna istotna różnica jest i taka, że w Kirgistanie władza uciekła w ciemny kąt, a „resorty siłowe” same nie wiedzą co robić. Na Białorusi siłowicy wykonują bezwzględnie i konsekwentnie rozkazy dyktatora. Nie cofają się przed żadną formą represji.

Co nie mniej ważne, Białorusini są narodem o innym temperamencie niż Kirgizi. W Kirgistanie w ciągu 15 lat były już trzy rewolucje (licząc tę obecną) i pięciu prezydentów (plus jeden chwilowo pełniący obowiązki). Na Białorusi od niemal trzech dekad rządzi ten sam dyktator. Protestujący w Mińsku czy Grodnie wyznają strategię pokojowych marszów. Protestujący w Biszkeku włamują się do pałacu prezydenckiego, a w innych częściach kraju uwalniają z więzień przeciwników Dżeenbekowa. Która strategia przyniesie efekty i jakie to efekty będą? Nie sądzę, by można było je porównywać.


Darek O.
O mnie Darek O.

Dariusz Olejniczak - #socjologia #polityka #repatriacja #Kazachstan #AzjaŚrodkowa

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka