Tegoroczne wybory prezydenckie wygra ten kandydat, który zniechęci do siebie jak najmniejszą liczbę wyborców. To doskonała okazja, by zmienić wreszcie wypaczający preferencje Polaków sposób wyłaniania głowy państwa.
Oficjalna kampania wyborcza trwa – kandydaci sadzą dęby, oprowadzają wyborców po Obornikach, malują graffiti i przekonują ludzi, że najlepiej sprawdzą się jako lokatorzy Pałacu Prezydenckiego. Gdy posłuchać jednak ich elektoratu można odnieść wrażenie, iż nie oni są najważniejsi, a ich konkurenci. Jarosław Kaczyński, mimo że indyferentny wobec nauki Kościoła socjalista, nie dopuści do rządów monopartii w Polsce, mówią zwolennicy kandydata PiS. Z kolei Bronisław Komorowski uchroni nas przed nawrotem kaczyzmu, wojną i krwawą rzezią, którą po nasłuchaniu sięSiekiery wieszczy Andrzej Wajda. Czasem można wręcz odnieść wrażenie, że ludzie głosują na polityków po to, by ich przeciwnikom zrobić na złość.
W związku z tym proponuję, by Polska wprowadziła rewolucyjną zmianę w swoim systemie wyborczym. W kolejnych wyborach głosujmy już nie na kandydata, który jest nam najbliższy, ale na tego, którego uważamy za najbardziej odrażającą kreaturę. Wygra ten, kto uzyska najmniej głosów. Kampania wyborcza szczególnie się nie zmieni – nadal politycy będą się nawzajem obrzucać błotem, lecz tym razem będzie to wpisane w logikę systemu. Będą bowiem w ten sposób nawoływać do głosowania na swoich konkurentów. Przedstawiciele lewicy i prawicy będą prześcigać się w „zachwalaniu” kontrkandydatów. Janusz Korwin-Mikke nie będzie narzekał na to, że media go ignorują. Ale może być też inaczej. Cisza wyborcza rozpocznie się z początkiem kampanii – nikt nie będzie się wychylał, licząc na to, że wyborcy zapomną o jego istnieniu i przeoczą jego nazwisko na karcie wyborczej.
Efektem będzie to, że głową państwa nie zostanie najlepszy kandydat. To akurat nic nowego, więc nie ma się czym martwić. Jedno jest pewne – prezydentem zostanie kandydat nie najgorszy. To ordynacja na miarę naszych marzeń i możliwości, polski wkład w światową historię systemów wyborczych.
Stefan Sękowski