kosmaty54 kosmaty54
230
BLOG

Najważniejsze z ważnych

kosmaty54 kosmaty54 Polityka Obserwuj notkę 10
Przeciętny człowiek zachodzi w głowę, jak to będzie w przyszłości. Bo skoro najważniejsze wybory do Sejmu miały miejsce w latach 2015, 2019 i 2023, to jak ważne będą te w 2027 czy 2031? Aż strach pomyśleć i może lepiej zostać w domu, żeby nie brać na wątłą klatę tak wielkiej odpowiedzialności za coś, co i tak później ustali mecenas Roman Giertych z polecenia Donalda Tuska na wniosek Berlina, dla przyzwoitości opieczętowany w Brukseli

        Zdążyłem się już przyzwyczaić, że każde kolejne wybory – zwłaszcza parlamentarne i prezydenckie – ogłaszane są przez prezesa PiS jako te najważniejsze. Rzecz jasna dla Polski, choć zarówno prezesowi jak i ludziom z jego ugrupowania coś po tych wygranych też kapnie. Niekoniecznie finansowo, mimo że to krzepi, w tym nawet osobników z kotem, za to na pewno w rozdawanych kęsach stanowisk i związanego z nimi prestiżu, czyli ogólnie rzecz ujmując w podziale tego, co zapewnia władza. No i obywatelom też się coś dostanie, co, przyznajmy, jest raczej rzadkością w czasach, gdy nie szkodzi obiecać. Bo ci dostali pięćset, później osiemset plus, trzynastą emeryturę, wyprawkę szkolną i darmowe leki dla seniorów oraz inne świadczenia, których partia Tuska postawiona przed faktem dokonanym nie śmie odebrać w trosce o swój polityczny byt. I żeby nie wychodzić z gołą ręką do ludzi, ze swej strony dorzuciła w formie przyrzeczeń sto konkretów do niezrealizowania oraz mały worek ziemniaków dla losowo wybranych pensjonariuszy również losowo wybranego Domu Pomocy Społecznej. A że szansa na darmowe ziemniaki jest niby większa od trafienia szóstki w totka, to zawsze to coś i cieszy maluczkich jak małe dzieci.

         Opowieści dziwnej treści, w sferze merytorycznej podobne do historyjek opowiadanych przez dzięcioła sowie, a dotyczące najważniejszej z ważnych ważności kolejnych wyborów, którymi Kaczyński faszeruje świadomość swoich wyborców w celu ich pełnej mobilizacji, z czasem stracą swój socjotechniczny walor. No bo jak to tak – pomyślą wyznawcy – wszystkie wybory ważne, a Polski z każdym rokiem jakby coraz mniej? I to bez względu na to, kto nią rządzi. Za to więcej Unii Europejskiej w postaci narzucanych siłą zmian, prowadzących społeczeństwo krok po kroku do ruiny oraz brukselskiego zamordyzmu.

        Przeciętny człowiek zachodzi w głowę, jak to będzie w przyszłości. Bo skoro najważniejsze wybory do Sejmu miały miejsce w latach 2015, 2019 i 2023, to jak ważne będą te w 2027 czy 2031? Aż strach pomyśleć i może lepiej zostać w domu, żeby nie brać na wątłą klatę tak wielkiej odpowiedzialności za coś, co i tak później ustali mecenas Roman Giertych z polecenia Donalda Tuska na wniosek Berlina, dla przyzwoitości opieczętowany w Brukseli. To samo dotyczy wyborów prezydenckich za pięć i dziesięć lat. Oczywiście pod warunkiem, że jeszcze te ostatnie nie zostaną powtórzone, by tym razem wygrał dotychczasowy specjalista od ich przegrywania, czyli Rafał Trzaskowski.

        Obecnie w Europie zapanowała moda na korektę woli suwerena. We Francji, w Rumunii i teraz w Polsce trwa festiwal demokracji, którego sens ujęła w prostych słowach Vera Jourowa, była wiceprzewodnicząca Komisji Europejskiej. A brzmiało to tak:

        ,,Bezwzględnie musimy utrzymać wolne i uczciwe wybory, by ci, którzy są rozsądnymi politykami, mogli zastąpić nieodpowiedzialnych populistów u władzy.”

        Jeśli po wypowiedzeniu tej kwestii w wywiadzie udzielonym Gazecie Wyborczej Jourowa ani nie zapadła się pod ziemię, ani nie trafił ją piorun, ani nawet przypadkowo zabłąkana rakieta wystrzelona z Iranu w kierunku z rozpaczą broniącego kosztem innych swej ogólnoświatowej dominacji Izraela, to jest to dowodem na to, że Pana Boga albo nie ma, albo jak zwykle zajęty jest niemającymi znaczenia pierdołami.

        Bo Jourowa jest osobą tak durną, a przy tym tak bezczelną i zuchwałą, jak tylko może być durny, bezczelny i zuchwały dygnitarz Unii Europejskiej. No bo co zrobić, jeśli w wolnych i uczciwych wyborach znów wygrają nieodpowiedzialni populiści? Jak bardzo wtedy kolejne wybory muszę być jeszcze bardziej wolne i jeszcze bardziej uczciwe, by populistów odsunąć od władzy? No i czy spełnienie owych niezwykle rygorystycznych standardów w ogóle jest możliwe? A jeśli nie, to czy nie lepiej od razu powrócić do wypróbowanej metody jednej listy Frontu Jedności Narodu, na której Jourowa z szemranym politycznie towarzystwem ustali nazwiska kandydatów i ich kolejne miejsca? Wtedy będzie sprawiedliwie i uczciwie, bo o tym decyduje nie sposób ich przeprowadzenia, ale to, kto te wybory wygra. Zdaniem pani Very, rzecz jasna. Czyli mówiąc wprost, zależy od tego, kto liczy głosy. Ot, taka ciekawostka. A druga, że Jourowa karierę robiła w partii ANO 2011 Andreja Babiša, powszechnie uznawanej za populistyczną, zatem jak sama by to dziś określiła, została ,,nieoodpowiedzialną populistką”, która ,,powinna być zastąpiona”. Na każdym stanowisku: wiceprzewodniczącej Komisji Europejskiej, przedsiębiorcy - kim niegdyś była, czy dajmy na to ekspedientki w sklepie z zakłamanymi propagandowymi hasłami i gadżetami, gdzie czułaby się jak ryba w wodzie, a nawet na wymagającym stanowisku matki. A dlaczego matki? Bo biorąc poprawkę na jej charakter oraz iloraz inteligencji przerośnięty zwykłym cwaniactwem, to to, co urodzi i wychowa z założenia nie może przysłużyć się ludzkości, przypominając do złudzenia rodzicielkę. Przy czym ostatnie spostrzeżenie nie dotyczy wyłącznie Very Jourowej, ale każdej osoby kanaliopodobnej – z wypowiedzi, zachowań, a nawet myśli zebranych w wiekopomne dzieła.

        No dobrze, ale wróćmy do wspomnianej ważności wyborów. Prezes PiS tym razem uznając za najważniejszą właśnie ostatnią prezydencką elekcję, zupełnie przypadkowo trafił w sedno. Ale nie dlatego, że ta miałaby uratować Mateczkę Polskę przed domknięciem zdradzieckiego układu przez KO i grupkę mniejszych hersztów, którzy ochoczo sprzedaliby ją brukselskim zaborcom. Nie, nie w tym rzecz, bo jak uczy niedawne doświadczenie różnica w relacjach z Unią pomiędzy obecną koalicją a PiS zasadza się w tym, że pierwsi wykonują wszelkie polecenia UE z ochotą, bez dyskusji, a nawet w lot odgadując myśli pryncypałów i wyprzedzając je, natomiast prawica Kaczyńskiego opiera się, ociąga, dyskutuje, sprawia wrażenie niepokornej, by ostatecznie zgodzić się na wszystko czego od niej oczekiwano. Jednym słowem różnica pomiędzy obu ugrupowaniami polega na tym, że Platforma skraca przebieg agonii suwerennego państwa, natomiast PiS sprawia, że Polska umiera w bólach dłużej, ale jak zawsze z rzekomym kombatanckim honorem. Takim samym jak premierowski honor Mateusza Morawieckiego, który mogąc w grudniu 2020 roku zawetować pakiet Fit for 55, poparł go, wspierając klimatyczna politykę Brukseli, która dzięki temu mogła zacząć wybijać zęby polskiej gospodarce i pauperyzować polskie społeczeństwo. Sęk w tym, że honor Morawieckiego dopuszcza ucieczkę w stronę kłamstwa, więc idzie w zaparte i wraz z kolegami zaprzecza faktom. Ale nie tylko dlatego, by bronić siebie, ale i utrzymywać w stanie nieskazitelnej nieskazitelności wizerunek PiS oraz Jarosława Kaczyńskiego. A ten nigdy w sprawie pakietu regulacji klimatycznych nie zabrał głosu i gdyby nawet został zapytany uznałby pytanie za niestosownie bezczelne lub przypomniał sobie, że w czasie, gdy premier podpisywał się pod Fit for 55, on karmił kota i tak naprawdę o niczym nie wie.

        Dobrze, nieważne - przytomni zdają sobie sprawę jak było naprawdę, zaś wyznawcy żyją w omamach, więc nie przywrócimy ich rzeczywistości. Rzecz w tym, że najważniejsza ważność obecnych wyborów, którą przypadkowo odkrył prezes, choć tak naprawdę miał na myśli coś innego, zasadza się w tym, że mogą zostać powtórzone, co nigdy przedtem nie wydarzyło się w historii naszego kraju. A stanie się tak nie dlatego, że były sfałszowane, tylko za sprawą fałszu pozoracyjnych działań jednego mecenasa za takie mogą zostać uznane. I powtórzone. Po prostu marszałek Hołownia, mając na gardle nóż w postaci wyciszonej afery z Collegium Humanum, z poparciem Brukseli (czytaj: Berlina) przejmie obowiązki odchodzącego prezydenta, nie przyjmie przysięgi od Nawrockiego i rozpisze nowe wybory, ustalając ich termin. A wtedy wygra ten, który powinien je wygrać - polityk rozsądny, jaki zastąpi nieodpowiedzialnego pupulistę, co zarazem stanie się uwieńczeniem wyborczego credo Very Jourowej.

        Zaskoczenie? Po wydarzeniach w Hiszpanii z listopada 2023 roku, związanych z utworzeniem rządu premiera Sancheza, wyrokiem na Marine Le Pen we Francji, powtórzeniem wyborów w Rumunii i planami delegalizacji AfD w Niemczech unieważnienie wyborów w Polsce wydaje się być bułką z masłem dla brukselskiej biurokracji i niemieckich służb. Wszakże pod jednym warunkiem, a mianowicie wyrażenia zgody przez Waszyngton, który pod kontrolą Donalda Trumpa traktuje Polskę jako obszar bananowej strefy swoich wpływów. Przyjaznych, ale jednak. I nagła różnica pomiędzy exit poll a late poll mogła być właśnie efektem bananowego przymierza Trumpa z polską prawicą.

        Niemniej nie należy zapominać, że Donald Trump jest przede wszystkim biznesmenem – do krwi ostatniej kropli z żył, więc i dyplomacja kojarzy mu się wyłącznie z interesami i dobijaniem targu. Wybory w Polsce miały miejsce 1 czerwca, a wizyta kanclerza Merza w Waszyngtonie cztery dni później. Podejrzewam więc, że skoro Giertych tak bezczelnie pozwala sobie rozwijać kampanię kwestionowania wyniku wyborów i propagandowego dezawuowania pozycji prezydenta-elekta, nie mając ku temu żadnych namacalnych dowodów, to musi mieć na to zgodę Brukseli, wraz z pieczątką Merza i… No cóż, niestety, kontrasygnatą Trumpa. Jeśli okaże się więc, że wybory zostaną powtórzone, oznaczać to będzie, iż prezydent USA sprzedał strefę amerykańskich wpływów w Polsce Niemcom, dostając od nich więcej, niż proponowała mu Warszawa. Jeśli nie, możemy odetchnąć.

        Po co więc byłaby cała afera ze sfałszowaniem wyborów, rozdmuchana przez Giertycha, skoro sytuacja w Warszawie jest nadal pod kontrolą Białego Domu? No cóż, to proste. Po podważeniu kompetencji tak zwanych neosędziów, Trybunału Konstytucyjnego oraz Izby Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych Sądu Najwyższego, przyszła pora nie tylko na zdyskredytowanie ,,obcego” politycznie prezydenta, ale i wobec niemożności unieważnienia wyborów doprowadzenie do sprawowania władzy obok niego, a nawet bez niego jako podstawionego bezprawnie figuranta z kompromitującą przeszłością, zamiast z nim.

        W każdym razie, czy USA odsprzedały nas Niemcom, czy nie, to to, co Roman Giertych ugra, i tak pójdzie na rachunek PO i Tuska jako plenipotenta interesów Berlina w Warszawie. Natomiast fakt, że działa z wyjątkową swobodą i bezczelnością, wnosząc do sprawy jedynie propagandowy hałas zamiast merytorycznych dowodów wyborczych fałszerstw, nieco dziwi, bo gdyby Amerykanie nadal kontrolowali sytuację, spowodowaliby, że Giertych ponownie by omdlał. Ba, może nawet na dobre. Jest bowiem tak, że nazbyt swobodne i narowiste konie zagrażające bezpieczeństwu Jankesów łatwo spadają w przepaść. A dla służb USA Giertych nie jest żadnym godnym uwagi mustangiem, tylko przerośniętym na rodzimej paszy miejscowym kucem, trochę za bardzo dokazującym, którego można strzepnąć z kontrkursu niczym pyłek z rękawa.

        Zakładając zatem ten gorszy ze scenariuszy, jeśli berlińska agentura doprowadzi do unieważnienia wyborów i ich powtórzenia, to tylko po to, by oficjalnie wygrał je Trzaskowski lub inny równie obcy narodowej sprawie oraz rodzimej racji stanu kandydat. I tym razem przyszłe wybory niestety, ale nie będą już najważniejsze, bo ich wynik zostanie ustalony z chwilą rozpisania, na co wyborcy nie będą mieli wpływu.

         No chyba żebyśmy uznali je za podzwonne dla Polski - wtedy tak. Bo wszystko to, co się zaczyna, podobnie jak to, co się kończy jest ważne, cholernie ważne. Z powodów historycznej archiwizacji źródeł choćby.


kosmaty54
O mnie kosmaty54

świat przestał mnie dziwić

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (10)

Inne tematy w dziale Polityka