R.Broda –zapisek12 – 4 czerwca 2006
Kongres PiS –
Trudno mi znaleźć najbardziej odpowiednie słowa, by mając w pamięci ostre pytania, które kiedyś zadałem J.Kaczyńskiemu (i nie żałuję, że je zadałem), nie wyjść dzisiaj na jego bezkrytycznego apologetę. A jednak wyznam, że cieszę się ogromnie z wszystkiego, co powiedział i mam poczucie, że ten rozwój sytuacji zwiastuje coś, co już zaczyna poważnie wykraczać poza wczesną, wątłą nadzieję.
Najpierw, przed kongresem, preludium teczkowe JK – prawie jak kpina z polityków, którzy coraz żarliwiej domagali się ujawnienia teczki. Szkoda, że telewizje nie wracają to tych scen, by pokazać ich narastającą natarczywość, wynikającą z nadziei, że być może teczka zawiera coś kompromitującego. A tu znowu taki zawód. Trzeba, więc wszystko zagłuszyć skupieniem się na nowym zarzucie, że JK traktowany jest w sposób uprzywilejowany, bo Min.Ziobro nakazał zbadanie fałszowania dokumentów w teczce JK.
Boże drogi! Czy nie jest to pierwszy znany przypadek fałszowania takich dokumentów po 1989 roku? A jeśli fakt fałszowania jest pewny to, czy wolno tego nie badać?
W wystąpieniu sobotnim JK opisał historię PiS i wystarczająco szczerze przedstawił wybór taktyki postępowania dyktowany analizą polityczną. Tutaj właściwie wyjaśniła się zasadnicza tajemnica wcześniejszego stosunku PiS do PO, która dla wielu z nas była źródłem nieufności. Praktyka pokazała, że ten wybór taktyki okazał się słuszny, ale też było to związane z dużym ryzykiem, bo na dzisiejszą sytuację złożyły się dość szczęśliwe okoliczności. Wystarczy sobie wyobrazić, że politycy PO nie doznają zaćmienia umysłów, zgadzają się na koalicję i lekko nawet poprawiają te już bardzo korzystne dla siebie warunki, które im zaproponowano.
Wtedy PiS z wielką trudnością być może realizowałby małą część swojego programu, ale to na pewno nie byłoby dostatecznie atrakcyjne, by uwiarygodnić partię w oczach sceptycznych wyborców. Jednocześnie PiS musiałby firmować wiele złych działań PO – takie warunki zmuszałyby do ponownego poszukiwania innego pomiotu politycznego. Okazuje się, że Duch Święty działa czasem przez zaćmiewanie umysłów przeciwników, aby wspomóc dobrą sprawę.
W wystąpieniu niedzielnym JK zarysował już całkiem otwarcie cele programowe i linię taktyczną, która na pewno jest atrakcyjna dla wielu wyborców i otworzy nowe perspektywy wsparcia. Zadeklarował też przyspieszenie, a skoro rzucił tak trafne uwagi o mediach, to myślę, że tutaj musi coś wreszcie ruszyć. (Na razie B.Wildstein śpi, a nawet gorzej-nazywa M.Olejnik dobrą dziennikarką). W tym wystąpieniu JK najważniejsze dla mnie były te fragmenty, które wskazują, że nie doznał zawrotu głowy i dalej trzeźwo ocenia sytuację – to były te wszystkie krytyczne uwagi o stanie partii PiS i o drodze, jaką trzeba iść dalej – otwarcie na inne środowiska i nowych ludzi, wejście w bliższy kontakt z wyborcami, i mocny nacisk na poszukiwanie i selekcję jakości kadr. Brawa, które rozlegały się przy tych właśnie akcentach przemówienia – jeszcze bardziej podsycają nadzieję, że jest wielu ludzi w PiS, którzy naprawdę tak myślą i tego chcą. Daj Boże!
R.Broda –zapisek13 – 6 czerwca 2006
Platforma Obywatelska – partią inteligencji?
Od czasu powstania PO wszelkimi środkami wpajano taką tezę ludziom osieroconym po upadku Unii Wolności, tzn. tej części elektoratu, która nie nawykła do samodzielnego myślenia o kwestiach politycznych.
Nadużycie polega na tym, że gdy mówimy „inteligencja”, myślimy zwykle o tej części narodu, która historycznie była jego elitą. Dzisiaj to skojarzenie jest całkowicie zwodnicze.
W miejsce tamtej elity, którą eksterminowali Niemcy, Sowieci i oprawcy UB, mamy dzisiaj całą mozaikę ludzi wykształconych, nie zasługujących na taką kwalifikację - wśród nich prawdziwa elita jest zbyt rozproszona, by można ją było wyodrębnić. Klucz do odnajdywania prawdziwej elity jest w rękach społeczeństwa, bo praktyka wykazała, że arbitralne mianowanie i sztuczne promowanie autorytetów nie może się udać.
Przysłuchuję się często wypowiedziom różnych ludzi PO i , dalibóg, nie zauważam pośród nich żadnych kandydatów do elity narodu. Szczególnie przykre są przypadki ludzi, którzy swym zachowaniem deprecjonują wartość tytułów naukowych – to szczególna odpowiedzialność.
Casus zupełnie wyjątkowy– prof. dr hab. Stefan Niesiołowski – uzyskanie tytułu wyraźnie mu zaszkodziło……, a może zawsze taki był?
W lipcu 1992, gdy współtworzył rząd H.Suchockiej, napisałem do niego prywatny list. W istocie miły list, dziękujący mu za dzielną obronę rządu J.Olszewskiego, ale wyrażający zakłopotanie, że popełnia zasadniczy błąd rozmywając odpowiedzialność za to, co się stało. Sugerowałem dążenie do jak najszybszych wyborów, bo to jest właściwa linia postępowania.
Odpowiedział mi, że postępuje tak, by „nie dopuścić komunistów do władzy”. Na mój kolejny list, w którym starałem się uświadomić mu, że w ten sposób toruje komunistom drogę do władzy, i to na dłuższy czas, już nie odpowiedział.
Nie wiem, czy kiedyś pomyślał o tym, kto wtedy błędnie oceniał sytuację, a komu bieg wydarzeń przyznał rację? To już dzisiaj nieważne, bo w międzyczasie ja zyskałem inną wiedzę – gdybym wtedy wiedział, nie pisałbym do niego listu.
S.Niesiołowski był obecny na tej słynnej już i wstrząsającej naradzie z Wałęsą na kulisach Sejmu. Mógł tam się znaleźć całkowicie przypadkowo, ale tam był - widział i słyszał. I z tą wiedzą, chwilę później wygłosił swoje płomienne przemówienie. Przecież mógł publicznie wykrzyczeć tę prawdę, uświadomić wszystkich, z jakim „gangsterstwem” (zwrócić się do W.Pawlaka o potwierdzenie własnych słów) mają do czynienia. Prawdopodobnie niczego by to nie zmieniło, ale zmieniłoby w obrazie Niesiołowskiego ….. i dzisiaj jeszcze bardziej dziwilibyśmy się patrząc na jego aktualne wystąpienia.
Pewien polityk tłumaczył mi, jak bardzo zmienia wielu ludzi wejście w świat polityki. Przywołał przykład B.Komorowskiego, mówiąc: „to naprawdę kiedyś był bardzo fajny, porządny i uczciwy chłopak”. Odebrałem to, jako wybitnie przekonujący przykład złego wpływu polityki na ludzi.
R.Broda –zapisek14 – 11 czerwca 2006
Parada dewiacji – Wystarczy! Basta!
Z niesmakiem odnotowujemy w Polsce narastającą inwazję barbarzyńskich obyczajów, którymi środowiska skrajnie liberalne starają się wywrócić do góry nogami podstawy naszej cywilizacji. Parady zboczeńców, którzy coraz agresywniej wkraczają na ulice naszych miast zaczynają naprawdę irytować. Wsparcie tych manifestacji przez wulgarnych reprezentantów zdemoralizowanych społeczeństw Zachodu, dziennikarzy, polityków cierpiących na „odlot rozumu” i politycznych dewiantów naszego rodzimego chowu, przekraczają już granicę pobłażliwości dla głupoty. Jest już chyba właściwy czas, by w zdecydowany sposób położyć temu kres.
Zjawisko, które początkowo można było potraktować z wyniosłą obojętnością i wyrozumiałością dla defektów umysłowych i fizycznych uczestników, dotkniętych skłonnościami do ekshibicjonizmu, przestaje być marginalnym wyskokiem i zaczyna się stawać groźnym atakiem ideologicznym. Ponieważ celem tego ataku jest jedna z najbardziej istotnych sfer funkcjonowania społeczeństwa, sprawa musi być potraktowana z całą powagą, a lekarstwo trzeba znaleźć już teraz, zanim zagrożenie narośnie.
Promocja dewiacji jest zagrożeniem, bo demoralizuje, uderza w rodzinę, lekceważy dar, jakim jest życie i niszczy substancję narodu – ta infekcja rozłożyła nawet wielkie imperia. Na szczęście wciąż jeszcze „jesteśmy mocni w wierze”, a ci Polacy, którzy nie dostąpili łaski wiary, też doceniają chrześcijański fundament moralno-etyczny jaki przez wieki dobrze służył Polsce – dlatego dzisiaj trzeba razem zawołać: Wystarczy! Basta!
Normalny, emocjonalnie uporządkowany człowiek, nie poszukuje wad i ułomności w drugim człowieku. Wynika stąd także tolerancja dla tej ułomności, jaką są skłonności homoseksualne. Nawet wiedza o tej przypadłości wywołuje zwykle przekonanie o konieczności pokonania własnej niechęci wobec takiej osoby, chyba, że jej zachowanie prowokuje do reakcji. Demonstracyjne ujawnianie skłonności homoseksualnych połączone z żądaniem pełnej akceptacji jest taką właśnie prowokacją, która zwalnia z tolerancji, bo wymaga ujawnienia naszych poglądów na zjawisko. Mamy wtedy prawo także wyrazić swoją odrazę, jeśli w naturalny sposób taką odrazę czujemy.
Ten argument powinni wziąć pod uwagę wszyscy inicjatorzy tzw. walki o prawa do manifestacji swoich odmiennych skłonności seksualnych. Jeżeli prowokujesz, to możesz oczekiwać, że twoja prowokacja będzie skuteczna. W gruncie rzeczy tzw. „parady równości” są działaniem wymierzonym w te środowiska, o których prawa inicjatorzy parad rzekomo walczą. Można ich z powodzeniem oskarżać o działania przeciw tolerancji dla odmienności seksualnych.
W istocie władze muszą zakazywać demonstracji, które naruszają obyczajność przyjętą w Polsce za normę i tego powinniśmy się domagać. Dobrze by się jednak stało, gdyby nie pozostawiano tej ważnej sprawy tym działaczom LPR, którzy już zdążyli zdeprecjonować wartość każdego swojego protestu. To jest bardzo praktyczna ilustracja powiedzenia: Boże! Broń mnie przed przyjaciółmi, bo z wrogami sam sobie poradzę.