Jarosław Szarek, "1920. Prawdziwy cud nad Wisłą", Kraków 2015, Wydawnictwo AA, str. 496.
Jarosław Szarek, "1920. Prawdziwy cud nad Wisłą", Kraków 2015, Wydawnictwo AA, str. 496.
Bogdan Gancarz Bogdan Gancarz
318
BLOG

(LVI) Dojrzali do wolności

Bogdan Gancarz Bogdan Gancarz Historia Obserwuj temat Obserwuj notkę 3

 

Jarosław Szarek przypomniał jak Polacy obronili w 1920 r. swą niepodległość. W swej książce „1920. Prawdziwy cud nad Wisłą” (Kraków 2015, Wydawnictwo AA) barwnej panoramie historycznej, skrzącej się świetnie dobranymi cytatami pokazał, jak udatnie splotły się wysiłki zarówno elit polskich: polityków, oficerów, samorządowców, uczonych, księży, ziemian, przemysłowców jak i bardzo wielu zwykłych Polaków w walce o utrzymanie niepodległości.

Wysiłki te zaś musiały być jeszcze większe niż w przypadku bogatego kraju, o ustabilizowanej strukturze politycznej i społecznej, z silną armią. Polskę zaś trzeba było po 120 letniej niewoli zszywać mozolnie: terytorialnie, administracyjnie, wojskowo. W poszczególnych częściach kraju obowiązywały rozmaite kodeksy prawne, żołnierze wywodzili się z rozmaitych armii, co owocowało m. in. rozmaitością wyniesionych z nich doświadczeń, armia miała rozmaite uzbrojenie i umundurowanie. Niekiedy brakowało zresztą i tego. „Gdy pod koniec czerwca [1920 r.] przybyło na front w okolicy Mozyrza czterystu podhalańczyków generała Andrzeja Galicy, 320 z nich nie miało butów” – pisze dr Jarosław Szarek.

Nie tylko bolszewicy byli zaś wówczas naszymi przeciwnikami. Autor symbolicznie przywołuje dzień 18 maja 1920 r. Wówczas w Warszawie witano owacyjnie Józefa Piłsudskiego wracającego ze zdobytego Kijowa. „Gdy marszałek Piłsudski był witany na ulicach stolicy, w Cieszynie, w którym już w końcu października 1918 r., pierwszy na ziemiach polskich organ władzy – Rada Narodowa Księstwa Cieszyńskiego – na czele z ks. Józefem Londzinem, zrzucił zaborczą austriacką władzę, żołnierze francuscy kolbami rozpędzali demonstrujących Polaków, protestujących przeciwko czeskim gwałtom i rugom. Trzy dni wcześniej ledwo z życiem uszedł jeden z inicjatorów powstania Rady Narodowej, popularny polski działacz, pobity przez bojówkarzy inż. Józef Kiedroń” – pisze autor. Równie niepokojące wieści dochodziły z Powiśla, Warmii i Mazur oraz Górnego Śląska, gdzie panoszyły się bojówki niemieckie.

Data 18 maja 1920 r. stała się pamiętną w historii Polski, jeszcze z innego powodu. Tego dnia oficerowi 12 Pułku Piechoty z Wadowic Karolowi Wojtyle, urodził się syn, ochrzczony również imieniem Karola.

„Wiecie, że urodziłem się w roku 1920, w maju, w tym czasie, kiedy bolszewicy szli na Warszawę. I dlatego noszę w sobie od urodzenia wielki dług w stosunku do tych, którzy wówczas podjęli walkę z najeźdźcą i zwyciężyli, płacąc za to swoim życiem. Tutaj, na tym cmentarzu spoczywają ich doczesne szczątki. Przybywam tu z wielką wdzięcznością, jak gdyby spłacając dług za to, co od nich otrzymałem” – mówił w czerwcu 1999 r. na cmentarzu w Radzyminie, gdzie spoczywają szczątki obrońców Warszawy w 1920 r., syn Karola Wojtyły seniora, papież Jan Paweł II.

Autor nie poszedł na szczęście na łatwiznę spotykanej często apologii Józefa Piłsudskiego, wyłącznie jego geniuszowi przypisującej zwycięstwo w wojnie z bolszewikami.

Znalazło się tu miejsce na oddanie zasług również takim osobom jak premier Wincenty Witos i gen. Tadeusz Rozwadowski, szef Sztabu Generalnego.

Odwaga, spokój i optymizm Rozwadowskiego, niegdyś wybitnego oficera armii austro-węgierskiej, dodawały otuchy wojskowym i cywilom. Niektórym ten optymizm wydawał się nawet przesadny. Gen. Rozwadowski jednak nie tylko uspokajał ministrów przerażonych zajęciem Radzymina zapewnieniem, że „wszystkich bolszewików wystrzela na »sztrece«” [torach]. Wydawał również bardzo ważne rozkazy operacyjne, które stały się podstawą do zwycięstwa nad bolszewikami.

            Dr Szarek wspomina o niezwykłym wysiłku modlitewnym Polaków w obliczu zagrożenia bolszewickiego. Przywołuje także trzeźwe uwagi premiera Wincentego Witosa, że „modlić się należy i prosić Boga, ale nie można się nim wyręczać wszędzie, gdyż Bóg zostawił ludziom także wolną wolę”. Witos  wspomniał również „dziwną lekkomyślność nawet wysoko postawionych, świadomych i odpowiedzialnych ludzi, którzy zwalali na Boga to, co oni zrobić byli powinni”.

Dłuższa perspektywa czasowa powoduje niekiedy błędne przekonanie, że w trakcie wielkich starć z naszymi nieprzyjaciółmi „cały naród walczył”. Tymczasem nawet przy bardzo wielkim wysiłku przedstawicieli wszystkich sfer narodu, w 1920 r. nie brakowało takich, którym obrona kraju była obojętna. Gen. Stanisław Szeptycki wspominał, że w trakcie swego dowodzenia w wojnie polsko-bolszewickiej spotkał tyle „leniuchów i nicponiów”, że można by z nich uformować dwie dywizje piechoty. „Kiedy żołnierzyk polski bił się na czterech frontach z Niemcem, czechem, Rusinem, Moskalem i Litwinem, Warszawa balowała, hulała, topiła się w rozpuście; prowincja szła w ślady stolicy” – pisał kard. Aleksander Kakowski.

Andrzej Olechowski, były minister spraw zagranicznych RP, który w marcu wyznał szczerze w telewizji, że „jeśli Rosjanie są gotowi i chętni do wojny, to trzeba się pakować i jechać do Australii”, miał swoich poprzedników w tym mniemaniu w 1920 r. Dr Szarek pisze, że w miarę wzrastania zagrożenia, rosło w siłę symboliczne stowarzyszenie „Onufry pakuj kufry”, zrzeszające tych, którzy wiali na potęgę na wieść o zbliżaniu się bolszewików.

W 1920 r. Polska musiała się też zmagać nie tylko z wrogością sąsiadów. „Inni szatani” też byli tam czynni. Szarek przypomina o niechęci do Polaków brytyjskiego premiera Lloyda George’a, który miał wokół siebie utwierdzających go w tej niechęci: Lewisa Namiera ( wywodzącego się ze spolonizowanej żydowskiej rodziny Bernsteinów) i Maurice’a Hankeya. „On wie, że, że nie cierpię Polaków i gardzę nimi i że nie wierzę, aby w dłuższej perspektywie można było zrobić cokolwiek, żeby ich uratować” – pisał Hankey.

Mimo tych wszystkich dopustów, Polakom udało się wywalczyć i utrzymać na blisko 20 lat niepodległość. Prof. Andrzej Nowak we wstępie do książki Jarosława Szarka określił ją jako „opowieść o dorastaniu”; dorastaniu do wywalczenia granic, do wolności i niepodległości. „Tę codzienną perspektywę czasu dziejowych rozstrzygnięć ukazuje znakomicie Jarosław Szarek  w swojej książce – reportażowej niemal w zbliżeniu do faktu, do konkretu, do żywego człowieka. Wprowadza nas jakby do fotoplastykonu, w którym możemy zobaczyć historię nie w postaci dat, cyfr, pomników i wieńców, ale poszczególne twarze, imiona, emocje” – napisał prof. Nowak.

Autor utkał swoją opowieść na kanwie dokumentów, wspomnień, artykułów prasowych, listów. Nie dziwi mnie jej piękna i porywająca forma, przypominająca mi nieco tok artykułów i książek Stanisława Cata-Mackiewicza. Jarosław Szarek, uczony historyk z krakowskiego IPN, autor licznych książek, wyszedł ze szkoły dziennikarstwa i publicystyki „Czasu Krakowskiego” (1990-1997), gdzie dociekliwość łączono z pięknem opowieści. Dlatego każdy kto sięgnie po jego nową książkę, nie pożałuje. Nie jest to bowiem bogoojczyźniana powiastka dla dorastających panienek lecz arcyciekawa opowieść o tym jak w Polsce powstawało wg określenia Eugeniusza Małaczewskiego, „plemię nowych ludzi, jakich jeszcze nie widziano”.

 

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura