Wszyscy czekają na inaugurację prezydentury Donalda Trumpa, a zwłaszcza na jego pierwsze decyzje związane z Rosją. Póki co, jego komentarze na twitterze oraz nominacja Rexa Tillersona na stanowisko Sekretarza Stanu, sugerują że dojdzie do prawdziwego odmrożenia stosunków USA-Rosja. Dla mnie jest to jak najbardziej zrozumiała i racjonalna decyzja, a głosy, że przecież senat się sprzeciwi, że z Rosją nie należy iść na układy, opierają się niestety na dość enigmatycznych przesłankach, bo politykę realizuje się w oparciu o interesy a nie o sentymenty.
Powód, dla którego USA ma interes w dogadaniu się z Rosją i vice versa, jest jeden i nazywa się Chiny. Póki co Stany dzierżą berło lidera handlu międzynarodowego i obrotu gotówka (wirtualną też) i stąd czerpią siły dla swojej mocarstwowej pozycji. Jednak Chiny od dawna zbierają rezerwy (np. obligacje USA) do tego, aby przejąć tron i samemu czerpać profity z nadawania tonu gospodarce światowej. Moment konfrontacji jest już bliski i może przybrać formę konfliktu zbrojnego. Póki co Chiny nie mają szans w wojnie z USA, choćby ze względu na przewagę uzbrojenia oraz łatwość zaduszenia gospodarki Pekinu obcięciem dostaw surowców energetycznych (to dlatego razem z Trumpem powraca sprawa Iranu, który to kraj jest kluczem do takiej blokady). Jednak gdyby Chiny przejęły Syberię, mogą śmiało ruszać do boju ze Stanami. Dla Rosji, utrata Syberii oznacza degradację, do statusu trochę większej Rumunii, więc absolutnie nie wejdą z Chinami na takie układy, ale zagrożenia agresji Chin i tak nie unikną. Pozostaje jej zewrzeć szyki z dotychczasowym przeciwnikiem - USA. To dlatego obserwujemy obopólne sygnały o woli wejścia w bliższe relacje.