Marek Darmas Marek Darmas
930
BLOG

UROJENIE LEKARZY I SUKA MOJEGO SYNA

Marek Darmas Marek Darmas Kultura Obserwuj notkę 14

 

               A błagałem go, żeby po tym, jak pięć lat temu zdechł nam ulubiony bokser Tyson, nie było już nigdy więcej w domu psa. Ale uparł się, skomlił przez dwa lata i postawił na swoim.
 
Aby poznać wybrańca, trzeba było zanurzyć się we włoskim Renesansie. Wytrwały obserwator odkryje go na fresku Andrea Mantegna z 1474 roku zatytułowanym „Pokój pana młodego w pałacu księcia w Mantui”
 
Syn odkrył to  białe cudo w złote łaty u hodowców w Choroni gdzieś pod Jasną Górą. Rasa wspaniała, szlachta wśród myśliwych. Wyżeł włoski.
 
Pochodzenie – arystokracja. Ojciec Giotto z Colombo Ambrogio to nie kto inny jak mistrz Europy z 2006 roku. Zdobywał ten tytuł na Węgrzech. A matka to Galatea. Dziadkowe to też oczywiście włosi: Galantom i Adda.
 
Byliśmy w Choroni pod Jasną Górą dwa razy. Ja byłem ostrożny, syn euforyczny.
 
- Jak chcesz, to bierz go i jedziemy do domu – powiedziałem.
 
Jadąc w Wielki Piątek z koncertu w Krakowie do Warszawy, zatrzymaliśmy się w Choroni, aby zabrać psa.
Tyle tylko, że to była suka. Perła.
 
Pies był osowiały, przyzwyczajał się do nas powoli, był nieufny względem mnie jakby czuł, że te pieniądze hodowcom z Choroni zapłacił syn.
 
Po tygodniowej apatii Perły poszliśmy z nią do całodobowej kliniki przy ulicy Książęcej, aby wysłuchać, że roczny szczeniak ubzdurał sobie ciążę, którą pani doktór wybije mu z głowy łagodną kuracją ziołową. Leki, wizyta, żadnych paragonów – przyszli – zapłacili – wyszli. Tak jak dziesiątki innych biednych ludzi, którzy przychodzą tutaj codziennie zostawiając ciężkie pieniądze w budynku, który kiedyś był chyba szaletem publicznym, a dziś prezentuje się okazale, wielopiętrowo na rogu Książęcej i Kruczkowskiego.
 
Perła pojechała więc z synem na kurację na spływ kajakowy. Ale wróciła jeszcze cięższa, jeszcze bardziej nieufna do kogokolwiek poza synem.
 
Kolejna wizyta w klinice na Książęcej 15 maja 2011 i nieustannie ta sama diagnoza, tym razem lekarza weterynarii, który stwierdza, że ciąża szczeniaka jest najwyraźniej urojona. Macając brzuch Perły i uciskając jej gruczoły sutkowe pan lekarz weterynarii pokazywał nam, że pies nie ma żadnej laktacji i że wobec tego to nie tu (puknął palcem sukę w brzuch), tylko tu (puknął się sam w czoło) to się rozgrywa.
 
Ta mowa ciała pana lekarza weterynarii wskazywała jasno, że Perła, córka Giotta i wnuczka Addy jest typowym dewiantem, którego matołectwo wynika z pomieszania w jej genach zbyt szlachetnych składników rodowych.
 
Pan lekarz weterynarii zapisał coś na to (znów znacząco stuknął się w głowę), tradycyjnie zainkasował stówę bez pokwitowania i odesłał nas z receptą na odpędzanie urojonej ciąży.
 
Tymczasem wszystkie baby na skwerku głaskały Perłę, a nam gratulowały: piękna dziewczynka, już niedługo urodzi, będą piękne maleństwa...
 
Odprowadzaliśmy z synem tę tłuszczę pogardliwym wzrokiem, i jak pan lekarz weterynarii stukaliśmy się palcem tam, gdzie pan lekarz  odkrył u Perły ciążę.
 
Po nowej tygodniowej kuracji, 20 maja o godzinie 16.00 syn poszedł do lekarza weterynarii na ulicy Książęcej, aby zaprezentować pacjentkę Perłę. Pan lekarz weterynarii oskultował psa  dłużej niż zwykle, stwierdził, że jego sutki mu się nie podobają, gdyż są włókniste (pan wie co to znaczy włóknisty sutek – spytał przerażonego syna), jeszcze dłużej uciskał macicę (ona mi się w ogóle nie podoba, pan wie co mam na myśli – poinformował syna) i kazał mu jeszcze tego samego dnia o godzinie 22 przyjść na Książęcą na badanie usg.
 
- Usg może nam wszystko pokazać – pan wie co mam na myśli?..-  ostrzegał.
 
 Faktury i tym razem nie wydał. My wiemy o co chodzi...
 
Syn pobiegł do pracy. Około godziny 18 obaj byliśmy z powrotem w domu. Dywan w pokoju przypominał stół operacyjny. W koncie leżała przerażona Perła, a obok niej trzy przepiękne, biało – złote wyżły włoskie – córki Perły i nieznanego ojca.
 
Po raz trzeci tego dnia syn zadzwonił do kliniki przy ulicy Książęcej, aby poprosić weterynarza o wizytę domową.
 
Przyszedł młody człowiek z końskim ogonem, zbadał Perłę było to badanie per rectum, czyli przez odbyt, podszkliłem się...) pocieszył nas autorytatywnym stwierdzeniem, że wszystko w porządku, zainkasował 105 złoty. Faktury nie zostawił i poszedł.
 
Pięć minut później Perła ostatkiem sił wydała na świat czwartego szczeniaczka... Cała piątka jest zdrowa i piękna.
 
Dzielna, włoska księżna. Szkoda tylko, że mieszka blisko Książęcej.
 
PS
 
Opisując ten przypadek, chciałbym prosić Drogich Czytelników o radę:
 
co zrobić z tą lekarską ignorancją w polskich klinikach i polskich przychodniach weterynaryjnych. Jak można wykonywać zawód lekarza weterynarii nie rozpoznając ciąży u psa, który godzinę później zaczyna rodzić. Jak można nie rozpoznać porodu w krakcie porodu?! Czy można z opisanego tu przypadku zrobić sprawę sądową i na podstawie jakich przepisów?
 
W jakim zakresie te wszystkie kliniki weterynaryjne kontrolowane są przez związek kynologiczne i te wszystkie organizacje zajmujące się ochroną zwierząt?
 
Kto pod względem fiskalnym sprawdza tych ignorantów, którzy inkasują pieniądze bez paragonu fiskalnego, bez faktury. I nie chodzi tu o mnie, ale te tysiące biednych ludzi, którzy mają 1000 złoty renty, bądź emerytury i wydają z tego 100 złoty, aby leczyć nie siebie, ale jedynego psa, kota...
 
Proszę Was Kochani o radę.

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (14)

Inne tematy w dziale Kultura