Chyba wreszcie wiemy, czemu nie udało się sprzedać stoczni. Nieoceniona Wyborcza wyjaśnia prawie wszystko. Załkałem nad losem futrzaków i nie napiszę już o ostatnich sądarzach, choć obiecywałem. Nie uciekną.
Pisząc, że stoczniowych kotów nie objęła specustawa, autor zakłada jakby, że rząd o kotach zapomniał. Sądzę, że było odwrotnie. W tajnej części warunków przetargu zażądał wieloletnich gwarancji bezpieczeństwa socjalnego dla kotów - idących dalej niż gwarancje udzielane samym stoczniowcom. Bo tych ostatnich gwarancji właściwie nie wymagał.
Znalazłby się może inwestor zdolny produkować statki i zatrudnić część załogi. Wymóg wykarmienia pół tysiąca kotów musiał jednak przerażać. Inwestor - w przeciwieństwie do rządu - wie, że koty nie tylko łapią szczury, lecz również się rozmnażają. Za parę lat koszt ich utrzymania stałby się główną pozycją wydatków stoczni, a tu ani kota popędzić, bo TOnZ nie pozwoli, ani wyrzucić, bo kodeks pracy nie przewiduje.
Inwestorzy, zwłaszcza ci z Kataru, uciekli więc, gdzie pieprz rośnie. Zostały koty - głodne i atakowane przez lisy i jenoty. Wątek ten każe mi pochylić głowę przez niejakim katat0nikiem, który na portalu GW napisał:
Koty stoją tu, gdzie stoczniowcy. Lisy i jenoty - tam, gdzie stało ZOMO.
Inne tematy w dziale Polityka