Matma, dwa wuefy, fizyka, microsoft, polski. Tak może wyglądać szkolny dzień każdego z moich gimnazjalistów. Tak było w podstawówce, tak będzie w liceum. Nieco podobnie - na studiach dziennych, wieczorowych - wszędzie.
Myszaki nie mówią: "Microsoft". Mówią: "informa" lub "infa". Jednak wszelkie znane mi zajęcia z informatyki polegają w 90% na omawianiu obsługi windy, worda, excela itd. Szkoła mojej córy i tak należy do czołówki, bo raczy zdawkowo informować uczniów, że istnieje np. coś takiego jak Open Office.
Wiadomo, że Microsoft sponsoruje szkoły i oświatę - czyli sprzedaje im swoje horrendalnie drogie programy po tzw. zniżkowych cenach, a czasem nawet coś podaruje. Choćby dawał sto razy więcej, i tak dostawałby w zamian za dużo. Ale pal diabli promocję firmy, pal diabli pieniądze.
Taka "edukacja informatyczna" produkuje ludzi, którzy nie odróżniają software od hardware, funkcji oprogramowania - od funkcji komputera. Są przekonani, że klawisz F5 robi to, co robi w wordzie (o ile coś robi, nie wiem). Użycie funkcji "zapisz jako", wybór innego niż microsoftowy formatu zapisu tekstu czy arkusza danych - to już za wiele. Posadzeni zaś przy innym programie, wciąż pod tą samą, znajomą niby windą - głupieją.
Dziękujemy ci, Mikry Miękki. Dziękujemy wam, kolejni ministrowie edukacji. Ciekawe, co też mówi o tym "nowa podstawa programowa" pani minister Hall.
PS. Będzie relacja na żywo z niewpuszczenia pana Szwedo przez pana Farfała do TVP? TVN24 nie zapowiada...
Inne tematy w dziale Polityka