Mówię o obu mowach premiera na Radzie Krajowej PO. Donald Tusk nie zapomniał o podkreślaniu, że misją Platformy jest zapobieżenie powrotowi do władzy PiSu czyyli powrotowi "poczucia wszechobecnej podejrzliwości, opresji, niepewności". Ale wbrew tezom opozycji retorykę wojenną schował. Znów odwołował się głównie do idei zaufania, mrugał do wyborców: wiem, czego chcecie, rozumiem was, a wy wiecie, że moi ludzie to tylko... ludzie.
"Nie wszyscy chyba dobrze zrozumieli, po co szliśmy do wyborów (...) CBA to nie nasz problem, naszym problemem jest to, co z nami się dzieje, co z nami się stało (...) Gdyby miało się okazać, że są sposoby na rozmycie tej sprawy i dzięki temu wygralibyśmy wybory – wolałbym wyjaśnić tę sprawę, nawet gdybyśmy mieli przegrać (...) Naszą przegraną byłby nasza niezdolność do uczciwej rozmowy ze sobą" - te frazy to majstersztyk werbalnej pokuty partyjnej. Tusk odprawiał ją długo i zapewne wielu uzna to za wystarczające.
Czegoś jednak zabrakło. W czyje piersi bił Tusk? W swoje - nie. Partii? Też nie. Adresatem jego goryczy byli Chlebowski i Drzewiecki oraz anonimowi ci, którzy "mogliby też zechcieć w przyszłości". Przesłanie brzmi: dwie czarne owce poszły won, PO jest czysta i to moja, Tuska, zasługa.
Czasem słowa znaczą dużo. W tej sprawie padło ich wiele. Znakomita mowa Tuska nie zmienia faktu, iż PO nie walczy ze zjawiskiem korupcji czy zachowaniami parakorupcyjnymi. Powie ktoś, że gesty bywają równie puste, jak słowa. Zgoda, ale tu aż się prosiło o gest, który byłby zarazem zalążkiem mechanizmu samooczyszczenia: zobowiązanie członków wszystkich władz PO oraz wszystkich urzędników publicznych z nadania PO, aż po szczebel gminny, do złożenia oświadczeń, iż nie mają znajomości mogących narażać ich na konflikt interesów. Z zaznaczeniem, że kumpel prowadzący budkę z frytkami też może mieć swoje interesy i rozmowy z nim nie muszą być niewinne.
Aparat partyjny trochę by może pomyślał, a nawet trochę przestraszył. Na krótką metę stałby się mniej skuteczny, a tu nadchodzą kampanie wyborcze. Nie, to za drogo. Na to PO nie stać.
Canon zeskoczył z moich kolan. Zrozumiał, że go przejrzałem - nie chodzi o pieszczoty, lecz o dosypanie żarcia do miski. Canon jest lobbystą, ja - domowym decydentem, który czasem ulega lobbyingowi. Uczcie się, politycy.
Inne tematy w dziale Polityka