Wg konstytucji przezydent RP może niewiele. Gdy np. premier chce powołać lub odwołać ministra, wybór prezydenta sporwadza się praktycznie do określenia terminu. Nie może nawet zażądać uzasadnienia, gdyż za takowe wystarczy, że premier tak chce, bo tak.
Konstytucja sprowadza tu prezydenta do roli dziecka, któremu tata lub mama mówią wieczorem: idź umyć zęby i uszy. Młody może rzecz odwlec o parę minut. Jeśli przyjdzie mu do łba zapytać: "A dlaczego?", usłyszy, że ma iść się myć i basta. Bez dyskusji.
W paru sprawach jest inaczej. Np. z szefem CBA. któremu ustawa gwarantuje ochronę do końca kadencji. Na wcześniejsze odwołanie pozwala tylko w kilku wyjątkowych sytuacjach, gdy szef CBA ciężko zgrzeszy. Wygląda wszakże na to, że Donald Tusk nie raczył napisać, jaki grzech popełnił Mariusz Kamiński. Zarzut taki wisi na stronie prezydenta, a rząd nie reaguje, więc trudno już sądzić, że było inaczej.
Z szefem CBA jest jak z kieszonkowym. Mówisz dzieciakowi, że co tydzień dostanie dwie dychy - i dostaje. Może to prawo tymczasowo utracić, jeśli zgrzeszy, ale lista grzechów skutkujących zawieszeniem kieszonkowego powinna być przynajmniej zgrubsza określona, a każda decyzja - poparta wyjaśnieniem, jaki grzech Młody popełnił. Ja czynię to wobec swoich dzieci - i poniekąd nawet wobec kotów.
Sądzę, że Donald Tusk przestrzegał tych zasad wobec swojej córki. Prezydenta RP potraktował gorzej. Płynie stąd głębszy morał, ale o tym później.
Inne tematy w dziale Polityka