Wojna o Najwyższą Izbę Kontroli dotarła z Sejmu do Senatu. Prezes NIK lamentuje, opozycja alarmuje: bezpieczeństwo państwa wisi na włosku. Chodzi zaś o wprowadzenie zezwnętrznego audytu NIK.
Nie dziwię się, że NIK broni się przed wszelką kontrolą, ale audyt to nie rewizja. Audytor nie jest uzbrojony, nie skuwa kontrolowanych kajdankami, nie wyrzuca zawartości szuflad na podłogę. Opiera się na tym, co kontrolowany zgodnie z prawem może i musi udostępnić. NIK wydaje co roku ćwierć miliarda złotych i dziś nie musi się nikomu z niczego tłumaczyć. To nie do przyjęcia nawet dla moich kotów.
Ale tu jest Polska i trudno się też dziwić obawom, że audytor może szukać czegoś więcej niż to, co mu niezbędne, a dane wyciekną tam, dokąd wyciec nie powinny. NIK i opozycja mają swoje racje. Zapewne można znaleźć złoty środek – ale nie w warunkach wojny totalnej między rządem i opozycją. Ofiarą wojny może być tylko prawo i państwo.
Inne tematy w dziale Polityka