Jak przewidywałem, cała opozycja wstrzymała się od głosu. Sejm przyjął ustawę antyhazardową po półgodzinnej serii głosowań, o których chciałoby się jak najszybciej zapomnieć. Podobieństwa do parlamentu z podręcznika stają się coraz bardziej iluzoryczne.
Zacznę od formy: pokrzykiwanie, przerywanie mówcom - staje się już regułą. Regulamin jest dla głupców - sprytny poseł to ten, który ignoruje zarówno sygnał z komputera o końcu czasu, jak i upomnienia marszałka. A treść? Jeden wielki festiwal hipokryzji. Z obu stron. Abstrahując od tego, że treści być nie powinno, bo w głosowaniach wolno tylko zadawać pytania. Pytaniem okazało się opowiadanie, że ta ustawa "powstała na cmentarzu".
Najzabawniej jest z legalnością procedury. Rząd upiera się, że wszystko jest w porządku - i nie próbuje nawet przedstawić jakiegokolwiek argumentu obalającego ostrzeżenia prawników Sejmu. Gdyby tak chociaż słowo - czy zdaniem rządu to nie jest ustawa zmieniająca kodeksy? A może jest, ale inaczej? Albo tylko trochę?
Dla opozycji wszakże obawy o konstytucyjność to tylko wygodny sposób ataku na rząd. Prawo i Sprawiedliwość jednym tchem z tezą o nielegalności ustawy forsowało poprawkę, by wszelkie licencje na automaty i inne delegalizowane formy hazardu wygasły za 40 dni. Tak po prostu - wygasły i już. Wobec upadku poprawki utrzymuje zaś, że ustawa nie ogranicza, lecz powiększa pole hazardu.
Wszystko bzdura. Ta ustawa niczego nie zrobi, bo padnie. Może nie wejdzie nawet w życie, bo prezydent dał pod wieczór sygnał, że nie zamierza podpisywać jej nie oglądając się na nic. W szczególności zbada legalnośc procedury i sprawdzi, czy w wyniku zmian znaczna część hazardu nie zejdzie do podziemia.
Inne tematy w dziale Polityka