Mechanizm jest zapewne tak stary, jak homo sapiens. Pospolity i naturalny, choć niszczący. Polega na obwinianiu się za coś, za co winy się nie ponosi. Pojawia się zwykle w sytuacjach skrajnych.
Nie chodzi zatem o winę sensu stricto, lecz o poczucie, że czegoś się nie zrobiło, co teoretycznie zrobić było można i co miałoby czy to odwlec nieszczęście, czy też wręcz mu zapobiec.
"Czy zrobiłem wszystko, co w mojej mocy...?"
Odpowiedź niemal zawsze brzmi: "Nie". I jest prawdziwa, bo zawsze można zrobić więcej dla bliskich, dla bliźnich. Pytanie o równowagę między własnym życiem i oddaniem pomocy innym. Pytanie, które człowiek stawia sobie często i zwykle umie na nie odpowiedzieć zgodnie z sumieniem i zdrowym rozsądkiem jednocześnie. Ale w takim momencie umiejętność tę zatraca. Trwa to czasem tydzień czy miesiąc, czasem dopada na zawsze.
W moim najbliższym otoczeniu zdarza się to już drugi raz w tym roku. Nie pytajcie o szczegóły, nie odpowiem. Chciałbym pomóc, ale to jak walenie głową w mur. Odpuścić? A jeśli próbować - to jak?
Inne tematy w dziale Rozmaitości