Miałem napisać wczoraj, że cała ligowa czołówka dała ciała i jeśli Wisła tego mnie wykorzysta, będzie *.*. Wykorzystała i znów ma znaczącą przewagę nad resztą stawki. Z Lubinem punktów nie zgubi i zimować będzie z zapasem 5 pkt - lub lepiej, bo remis Legii z Arką wcale mnie nie zdziwi.
Nadrobiłem dziś nieco zaległości, oblukałem tabele tu i tam, co zawsze sprawia, że wracam do rozważań o tym, co decyduje o sile piłki. Nie, nie krajowej, nie reprezentacji, lecz o geografii piłkarskiej poszczególnych krajów.
W lidze angielskiej Londyn od zawsze jest potęgą. Może nie mieć mistrza, ale niemal zawsze ma 4-6 drużyn w Premiership, z czego połowę w czołówce. Dlaczego Paryż, proporcjonalnie równie wielki na tle reszty miast francuskich, praktycznie nie liczy się w Ligue 1? Dlaczego podobnie jest w Niemczech?
Dlaczego z kolei Włochy czy Hiszpania mają geografię piłkarską będącą niemal proporcjonalnym odbiciem liczby ludności największych miast? Dlaczego Warszawa jest w Polsce silniejsza niż Paryż czy Berlin w swoich krajach, ale od lat nie stać jej na więcej?
Bo, kurczę, typować u Gładkiego nie idzie.
Inne tematy w dziale Rozmaitości