Znowu się nie podoba. Niezbyt wprawdzie licznym, ale jednak. Ja zły, ja sobie pokpiwać śmiem z kandydatów, prakandydatów i parakandydatów. Istotnie z czystej złośliwości wspominałem ostatnio o dylematach prawnych Andrzeja O., promowałem wiślane plażowanie Bronisława K., obśmiewałem pojedynek gigantów i przy okazji kolejny akces Ludwika D.
Owszem, jeżdżę sobie jak na łysej kobyle. Takie moje zbójeckie prawo, jak świat światem, choćby przedmiot kpinek był śmiertelnie poważny i zasługiwał na nabożne podejście. Ale czy tak jest w tym wypadku? Mam zrobić mądrą minę i analizować sytuację na prakampanijnej scenie? Poważnie rozważać, jak uścisk dłoni kajakarza wpłynie na szanse marszałka, jakim moderatorem będzie Sebastian K., czy opinia publiczna zna ordynację wyborczą lepiej czy gorzej od Andrzeja O.? Zgadywać, czy kilkudniowa nieobecność w newsach prezydenta Lecha K. robi mu dobrze czy źle? A może śledzić procenty w parasondażach i oceniać paraszanse?
Dziękuję, postoję. Mogę pokpiwać albo milczeć. Powiem wprost: okazuje się, że Andrzeja O. poniekąd skrzywdziłem. Znalazłem szerszy opis jego słów i wyczytałem, że żądając, by marszałek już teraz określił termin wyborów, Andrzej O. dodał, że to formalnie niemożliwe. Chce tylko, by marszałek Bronisław K. złożył teraz publiczną, honorowo go wiążącą deklarację, co zrobi, gdy nadejdzie ustawowa chwila. Ale pod tamtym postem nie sprostowałem, bo mi się nie chciało, bo to i tak tylko kpinki, bo... jakaż, do licha, różnica?
Canon i Nikon jeszcze się wahają. Gizmo ostrzy pazury. Biedna kanapa.
Inne tematy w dziale Polityka