To nie jest wynik meczu piłki ręcznej. To liczbowy wyraz kompromisu między tym, do czego Sejm jest powołany, i tym, co lubi robić najbardziej. Przed chwilą izba zakończyła trzydniowe posiedzenie. Z 35 godzin obrad plenarnych - 18 godzin zajął magiel i uchwałodawstwo, 17 zaś - dyskusje o projektach ustaw i głosowania. Teraz posłowie jadą do domów; zdecydowana większość ma przed sobą aż 18 dni zasłużonej przerwy w obowiązkach.
W środę Sejm solidnie pracował: od rana do nocy omawiał ustawy. Naród sądził pewnie, że obrad nie ma, bo media nie znalazły tam niczego interesującego prócz debaty o IPN.
W czwartek od rana, jak zwykle, pytania do rządu (90% to indywidualne popisy posłów, które niczemu nie służą, ale liczą się w klasyfikacji "aktywnych"). Po południu cztery godziny bicia piany o realizacji Konwencji Praw Dziecka. Na koniec dnia - parę krótkich debat nad ustawami i nieco głosowań, w tym nad zmianą ustawy o IPN. Późno było, więc jak widzę, mało kto wie, co Sejm naprawdę uchwalił, a s24 żyje w tej mierze w świecie kompletnie wirtualnym.
Dziś - sami wiecie. Garstka głosowań, pół godziny dyskusji o jednej ustawie, po czym osiem godzin bicia superpiany: rząd się chwalił, opozycja wydziwiała, a nikt nie powiedział niczego, czego byśmy wcześniej nie słyszeli.
Dzień jak codzień. Bywają posiedzenia, na których prawo nieznacznie wygrywa. Ale bywają i takie, które posłowie niemal w całości poświęcają uciechom, których jedyny efekt to kilka bonmotów i ewentualnie uchwała, która nikogo nie wiąże.
Inne tematy w dziale Polityka