Z sondażkokracją walczę od dawna. W tym roku z przyjemnością zauważam, że nawet w maimnstreamie pojawiły się głosy, iż wobec wyjątkowo wysokiej liczby osób odmawiających ankieterom jakiejkolwiek odpowiedzi - sondaże prezydenckie traktować trzeba z przymrużeniem oka na pograniczu tych oczu zamknięcia.
Sądzę, że wybory 2010 odejdą od reguły, która dotąd raczej się w Polsce sprawdzała. Tej mianowicie, iż wśród niezdecydowanych, a do pewnego stopnia także wśród milczących - rozkład preferencji politycznych okazuje się podobny, jak wśród reszty ankietowanych, co pozwalało nie przejmować się zanadto przynajmniej tym błędem.
To tylko intuicja: dowodów nie mam i mieć nie będę, bo być ich nie może. Jednak myślę, że w tym roku wyborcy Kaczyńskiego będą zauważalnie aktywniejsi niż wyborcy Komorowskiego. Wśród tych pierwszych rzeczywisty udział w wyborach obejmie tych, którzy dziś mówią "na pewno", "prawdopodobnie", oraz sporą część deklarujących dzisiaj "być może". By wesprzeć Komorowskiego, do urn pofatygują się tylko ci "na pewno" i część tych "prawdopodobnie". Ponadto dwa, a może trzy dodatkowe punkty przyniosą Kaczyńskiemu odmawiający dziś udziału w ankietach.
Kto wygra? Cholera wie. Ale gotów jestem się zakładać, że o rozstrzygnięciu w I turze nie ma mowy, wbrew tylu sondażom sugerującym, iż jest to realne.
Inne tematy w dziale Polityka