Samorząd to dziwne zwierzę. Polscy politycy wciąż się go boją, a gdy zdarzy im się to zwierzę upolować, nie mają pojęcia, jak je przyrządzić i zjeść. Nie potrafią więć prowadzić nagonki (tfu, kampanii), bo skąd mieliby wiedzieć, czym tego zwierza można zwabić, czym zaś - spłoszyć?
Dziś kolejny dowód tej tezy, tym razem w wykonaniu PiS, które ogłosiło, że jako jedyne ma w tych wyborach lokalnych "program ogólnokrajowy". Podpisywany z pompą przez kandydatów na prezydentów wielkich miast "Dekalog samorządowca" to zbiór haseł, pod którymi podpisać się może każdy, kto nie przywiązuje nadmiernej wagi do rozkładu akcentów.
Samorządowiec z PiSu ma dbać o "bezpieczeństwo osobiste, rodziny, życiowego dorobku" mieszkańców", "pełne korzystanie z wolności gospodarczej i godne warunki pracy", "równy dostęp do publicznej służby zdrowia", "opiekę nad dziećmi" (żłobki, przedszkola), "równe szanse w edukacji", "zaspokojenie potrzeb mieszkaniowych, komunikacyjnych", "wyrównywanie szans mieszkańców wsi", "godne traktowanie starszych i przeciwdziałanie samotności", "wychowanie patriotyczne i prawo pełnego uczestnictwa w kulturze", o "pełną możliwość rozwoju dla każdego".
Jak to wszystko zrobić? Od dawna już polskie partie polityczne nie próbują tego wyjaśniać. Taki program równie dobrze przedstawić można w wyborach parlamentarnych, dodając tylko dwa słowa o polityce zagranicznej i obronności. Niemal ten sam zestaw haseł prezentowali obaj główni kandydaci w niedawnych wyborach prezydenckich.
O tym, co najważniejsze - o pieniądzach, o systemie finansowania samorządów, o proporcjach między zadaniami im przydzielonymi i kasą, jaką dysponują - nie mówi w tej kampanii nikt. Żadna partia na szczeblu centralnym, żaden widoczny w mediach kandydat na prezydenta czy burmistrza. To się nie sprzeda, a większość kandydatów nie ma o tym pojęcia.
Inne tematy w dziale Polityka