Czy będący katolikiem pracownik banku, który podsuwa do podpisu niekorzystną dla klienta umowę, idzie się potem z tego wyspowiadać? Albo przynajmniej ten, który taką umowę wymyślił, czy ma poczucie, że to niemoralne? Czy urzędniczka bankowa, która kiedyś namawiała klienta do wzięcia ryzykownej pożyczki, a dziś podsuwa kredytobiorcy dobijający go finansowo aneks do umowy, ma choć trochę wyrzutów sumienia?
Pytam nie bez powodu. Przypomniało mi się, że od wielu lat funkcjonuje w Polsce Duszpasterstwo Bankowców, a za półtora miesiąca odbędzie się dwudziesta czwarta pielgrzymka bankowców na Jasną Górę. Natrafiłem nawet na Pieśń Bankowców, a w niej na taką zwrotkę:
"Chcemy Ci Matko złożyć w ofierze,
Nasze bankowe szczere przymierze,
Być solidarni w trudach, w potrzebie,
I kiedyś spotkać się z Tobą w niebie".
Ciekawe, na czym polega duszpasterzowanie wśród pracowników banków?
Nie znam się na bankowości ani na finansach. Ostatnie wiadomości na temat rozmaitych poczynań banków na świecie i w Polsce budzą we mnie lęk, połączony z ulgą, że nigdy w życiu nie wziąłem żadnego kredytu. Jeszcze niedawno znajomi tłumaczyli mi, że nie brać kredytów, to głupota. Pewnie tak. Wcale nie twierdzę, że jestem mądry, ale teraz przynajmniej nie muszę dwa razy dziennie sprawdzać kursu franka szwajcarskiego.
Kościół kiedyś surowo zakazywał lichwy, jako grzechu ciężkiego, uznając za nią wszelkie pożyczanie pieniędzy na procent. Niestety, życie okazało się silniejsze. Pojawiła się inflacja i trzeba było dopuścić oprocentowanie, żeby pożyczkodawca nie ponosił straty. Ale za słabo znam historię, żeby wiedzieć, kiedy Kościół katolicki przestał piętnować jako grzech, pożyczanie pieniędzy dla zysku.
Niedawno watykański dziennik L'Osservatore Romano zamieścił artykuł pochwalny na temat bankowości islamskiej. Jest ona oparta na zasadach religijnych. Zakazuje pobierania odsetek. Zakłada pełną równość stron każdej umowy. Nie wolno wprowadzać klienta w błąd, nie ma przypisów drobnym druczkiem, bo to powoduje nieważność umowy. Nawet umowa kredytowa zawarta pomiędzy bankiem a klientem opiera się na zasadach współpracy oraz podziału zysku i ryzyka. Olbrzymią wagę przywiązuje się do respektowania umów, nawet tych zawartych ustnie (wszystkiego tego dowiedziałem się z artykułu Beaty Paxford, który znalazłem w serwisie biznespolska.pl).
Kiedyś Kościół zakładał prawdziwe banki. Banki pobożne - monter pietatis. Zajmowały się udzielaniem kredytu bezprocentowego „na fanty". Środki na działalność czerpały z jałmużny.
Jak katolicy radzą sobie ze swoimi sumieniami pracując w bankach, których naczelną zasadą jest wyłącznie zysk? Zysk osiągany niemoralnymi metodami? Zysk osiągany przez krzywdę wielu ludzi? Czy dla bankowców jest jakaś "klauzula sumienia", pozwalająca im odmówić działania niezgodnego z sumieniem?
Na czwartek: Kto za kim stoi
Inne tematy w dziale Polityka