Hanna Lis została w piątek zwolniona z "Wiadomości" – dowiedział się "Wprost" ze źródeł zbliżonych do zarządu TVP - doniósł wczoraj w południe na swojej stronie internetowej tygodnik.
"Ze źródeł zbliżonych do zarządu TVP". Dobre. Być może inni nie pamietają, ale ja pamiętam, że obecny szef Wiadomości, który Hannę Lis wywalił z roboty, do lutego 2009 pracował w redakcji tygodnika Wprost. Nawet był szefem działu krajowego.
Więc po co te tajemnicze miny i sformułowania w stylu "dowiedział się "Wprost" ze źródeł zbliżonych"?
Oczywiście, jest możliwe, że do Wprostu zadzwoniła sekretarka p.o. prezesa albo któryś z dziennikarzy "zbliżony do zarządu". Ale jakby nie patrzył, sytuacja jest co najmniej dwuznaczna. No bo dlaczego akurat Wprost wiedział jako pierwszy? A nie na przykład Newsweek?
Głupie pytanie? Wcale nie takie głupie. Bo chodzi w nim o mechanizmy funkcjonowania obiegu informacji w mediach w Polsce.
Idiotyczna maniera nazywania swych kumpli w różnych instytucjach "źródłami zblizonymi do" nie jest wyłączną własnością ani wynalazkiem redakcji "Wprost". Ale akurat w tym przypadku to sformułowanie brzmi wyjątkowo niepokojąco.
Ostatnio jeden sąd dał do zrozumienia, że nie należy medialnych informacji bezkrytycznie przyjmować za prawdziwe. No to się przejąłem i zrobiłem podejrzliwy.
Zobacz koniecznie: Brak misji
Inne tematy w dziale Polityka